Jak już mówiłam przy poprzednim zestawieniu, nareszcie czytam więcej. Co prawda nie są to jeszcze powalające ilości, jakie czytałam 2 lata temu, czy nawet w ubiegłym roku, ale wracam na swoje tory i robię postępy. Co prawda troszeczkę rozmieniam się na drobne i w jednej chwili czytam kilka tytułów, bo co innego mam na tapecie w domu (800 stron) a co innego czytam w autobusie, bo nie wożę ze sobą cegieł. Jako, że niedawno jechałam do Łodzi i stwierdziłam, że przez problemy z kręgosłupem zabiorę absolutne minimum tego, co muszę zabrać a już sam tablet i aparat ważyły niestety swoje, zaczęłam znów czytać na czytniku. I tak troszkę sobie skaczę między papierem w autobusie, czytnikiem, który zaczęłam w busie i cegłą, z którą ostatnio sypiam. Tak, mam nierówno pod sufitem i śpię z książkami.

Przegląd literatury

 1. Dotyk Julii. Trylogia – Tahereh Mafi

Seria Dotyk Julii, pomimo że jest to typowy przykład literatury młodzieżowej, jest jedną z moich ulubionych serii. Tahereh Mafi stworzyła ciekawy, dystopijny świat, ale co jest jej ogromną zaletą, a niestety też dla niektórych wadą, to specyficzny styl pisania bazujący na powtórzeniach i przekreśleniach. Dla mnie jest to fenomenalny sposób przedstawienia uczuć głównej bohaterki, dzięki któremu widać jej zagubienie i samotność.

Trylogia zawiera trzy kolejne tomy książki + opowieści, na których to głównie się skupiłam z racji tego, że serię znam (więcej na jej temat). Opowiadania były fantastycznym uzupełnieniem pełnej historii, do której na pewno będę co jakiś czas wracać, bo bardzo ją lubię. Z jednej strony powiela ona te wszystkie schematy dystopii, które powstają w obecnych czasach, wprowadza trójkąt miłosny i opiera się na schemacie, ale przez sposób zapisu i prowadzenia narracji historia mnie urzekła i chętnie do niej za jakiś czas wrócę.

Jedynym minusem tego wydania jest słaba jakość papieru i wrażenie, że książka za jakiś czas się rozpadnie. Nie wiem dlaczego wydawnictwo poszło w takim kierunku, bo pomysł na serię w jednym tomie jest świetny i w fantastyczny sposób wydali Królów Przeklętych a tutaj wydanie niestety pozostawia troszeczkę do życzenia. Poza tym jestem nim zachwycona i jak najbardziej polecam.

2. Angelfall – Susan Ee

Książka, na której recenzje wielokrotnie trafiałam i była wielokrotnie zachwalana. I szczerze? Nie wiem dlaczego. Angelfall to kolejna dystopia ze świetnym, chwytliwym hasłem promocyjnym:

Aniele, stróżu mój… szeptaliśmy przez setki lat. Myliliśmy się.
Teraz to właśnie ONE okazały się naszym największym koszmarem.

Poza tym jednak mi nie podeszła. Pomysł na historię jest świetny. Anioły, które atakują ludzi i zmieniają porządek znanego wszystkim świata, walka o przetrwanie i niezrozumienie tego, co tak naprawdę się wydarzyło. Poza tym książkę czyta się bardzo szybko i akcja mknie do przodu. Co więc jest nie tak? No właśnie nie wiem. Historia w ogóle mnie nie porwała, miałam wrażenie, że prawie nic się nie dzieje, mimo że wydarzeń było sporo. Nie wiem czym tak bardzo czytelnicy się zachwycają, bo ja jestem nastawiona neutralnie. Czytało się ją całkiem przyjemnie, ale nie powaliła i nie mam ochoty na kontynuację. Być może popełniam błąd, ale mam wiele ciekawszych książek, a przynajmniej taką mam nadzieję, na oku, więc szkoda mi czasu na kontynuowanie czegoś, co dla mnie jest po prostu przeciętne.

3. Ropuszki – Aneta Jadowska

Uwielbiam. Uwielbiam. Uwielbiam. Aneta Jadowska jest moją mistrzynią polskiego Urban Fantasy. Kocham jej serię o Dorze Wilk, którą muszę wreszcie dokończyć, bo chociaż książki od jakiegoś czasu stoją już na mojej półce, to się za nie nie zabrałam, czego bardzo żałuję. Zmotywowały mnie do tego jednak Ropuszki, które otrzymałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Fabryka Słów. Ropuszki to zbiór opowiadań, o których bardzo długo myślałam, co mogę Wam napisać. Książkę skończyłam czytać jakiś czas temu, ale cały czas miałam wątpliwości.

Ale do rzeczy. Ropuszki to 100% Jadowskiej w Jadowskiej. Znów pokazuje pazura, znów udowadnia, że umie pisać i umie pisać dobrze i potrafi czytelnika porwać. Problem w tym, że jak już zostałam porwana i nie chciałam być wypuszczana z objęć autorki, to opowieść się kończyła i byłam wrzucana w wir kolejnych historii. Stąd tak wiele moich wątpliwości, bo Ropuszki są naprawdę dobrymi historiami, uzupełniają serię w niesamowity sposób i ukazują pewne historie od stron, których do tej pory nie znaliśmy, ale chodzi mi o to, że Aneta jest tak dobra w pisaniu, że chce się ją czytać. Ciągiem. Nie chcę być przerzucana między historiami i chociaż Ropuszki naprawdę bardzo mi się podobały, to wolę spójne, pełne historie w jej wykonaniu, kiedy to nie muszę non stop się przyzwyczajać do nowej narracji i wydarzeń. Stąd zakochałam się w heksalogii i stąd Ropuszki dumnie staną obok niej na półce i nigdy nikomu tych książek nie oddam, niemniej jednak chcę czytać Anetę Jadowską w pełnowymiarowych historiach a nie opowiadaniach.

Tak wiem, mieszam. Moja wypowiedź jest tak mało spójna, że mam wątpliwości, czy wyraziłam to, co chciałam wyrazić. W skrócie: Ropuszki to bardzo dobra książka, którą serdecznie polecam fanom serii, ale mimo wszystko wolę Jadowską w pełnowymiarowych historiach i wolałabym, żeby przy takich pozostała, zamiast pisać opowieści. Chociaż one też kurcze były fajne, no. Jakaś taka niezdecydowana jestem z tym tytułem… przepraszam!

Ale uwielbiam! Po prostu :)

4. Jak być szczęśliwym (albo chociaż mniej smutnym) – Lee Crutchley

Książka, która bardzo mnie ciekawiła i po którą chciałam sięgnąć, bo nie do końca wiedziałam czego się spodziewać. Myślałam, że może będzie to poradnik, może jakiś zbiór sekretnych myśli, które pomogą mi się ogarnąć. Wiecie, ostatnio u mnie bywało różnie i nie zawsze czułam się w pełni sił, dlatego postanowiłam zapoznać się z książką i być może polepszyć choć troszeczkę swoje samopoczucie, które jest już jednak zdecydowanie lepsze. Co więc z tego wynikło?

Jak być szczęśliwym

Troszeczkę uśmiechu i troszeczkę frustracji. Już tłumaczę dlaczego. Jestem typem, osoby, która bywa kreatywna i która szuka niekonwencjonalnych rozwiązań i zdecydowanie nie myśli utartymi ścieżkami, aczkolwiek jednocześnie jestem mało kreatywna i mało twórcza. Nie lubię książek typu „Zniszcz ten dziennik”, bo zwyczajnie nie wiem jak go „niszczyć”. Chciałabym zrobić z tym coś fajnego, coś nieszablonowego, ale moje zdolności chociażby plastyczne mi to uniemożliwiają. W szoku byłam, gdy podpasowały mi kolorowanki dla dorosłych i okazało się, że rzeczywiście mnie odprężają, ale poza takimi książkami, niekoniecznie te wszystkie książki, w których trzeba wykazać choć trochę inwencji mi podchodzą.

Tak też właśnie było z Jak być szczęśliwym, bo okazało się, że ta książka to ćwiczenia, do których no jakby nie było, niestety mnie nie ciągnęło, żeby rysować, wymieniać pewne rzeczy i w kreatywny sposób stać się szczęśliwą. Dlatego tego nie zrobiłam i dlatego nie pokażę Wam tych rezultatów, bo one pojawiły się tylko i wyłącznie w mojej głowie. Na pytania odpowiadałam w głowie, punktację w pewnych zadaniach określałam w głowie i to też zdecydowanie poprawiło mi humor.

Jeżeli jednak lubicie się bawić z takimi książkami to tym bardziej polecam, bo zamiast marnować czas na bezsensowne zadania, możecie sobie często uświadomić bardzo dużo na temat Waszego życia i polepszyć swój stan psychiczny. Nie pozbędzie się to Waszych problemów i nad nimi będzie trzeba dalej pracować, ale czasami pewnych rzeczy sobie nie uświadamiamy, pewnych nie doceniamy, więc ta książeczka na pewno nam w docenieniu pomoże.

5. English Matters

Wydanie nr 54 na wrzesień i październik. Na okładce po raz kolejny znajduje się członek rodziny królewskiej i chociaż rozumiem, że w świecie anglojęzycznym są oni ważni, to szczerze mówiąc, akurat ta tematyka mało co mnie obchodzi i mało co motywuje do czytania. Na szczęście w tym wydaniu pojawiło się kilka innych, bardzo ciekawych artykułów, które uratowały moją opinię o tym wydaniu i po raz kolejny mogę Wam szczerze polecić English Matters jako jeden z moich ulubionych magazynów – drugim jest ten opisany poniżej ;)

Artykuły, które w tym wydaniu podeszły mi najbardziej? Prime Time with the Undead, czyli artykuł dotyczący zombie. Problem w tym, że zombie to nie do końca moja ulubiona tematyka i moje najbliższe z nimi zetknięcie to pierwszy tom Przeglądu Końca Świata Miry Grant, czyli Feed. Niesamowicie mi się ta książka podobała, dlatego chciałabym do serii wrócić i ją dokończyć, ale poza tym z żywymi trupami nic mnie nie łączy. Artykuł jednak mnie zaciekawił i być może skuszę się na większe dawki zombie, chociaż myślę, że nigdy jakoś szczególnie się nie polubimy i pozostanę przy gatunkach fantastyki, które bardziej mnie interesują.

I tak naprawdę do samego końca wydania pozostało interesująco. Artykuły takie jak More Euro in Europe?, Stock Check – czyli dział podróżniczy, który jest moim ulubionym w tym magazynie, Streetcar Burnig with Desire i dział językowy, który również bardzo lubię i często wynoszę z niego nowe, ciekawe rzeczy i na koniec No Means No! Refusing, Rejecting and Disagreeing, czyli jak po angielsku mówić nie, w różnych sytuacjach oraz Drifting – a Motorsport Craze, czyli hmmm… jakby to ująć… dział motoryzacji, który ewentualnie jeszcze mnie interesuje, bo na samochodach ani się nie znam, ani mnie one nie kręcą ;)

6. ¿Español? Sí gracias

Ostatnie, tegoroczne wydanie z Salmą Hayek na okładce. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy po otworzeniu magazynu, to krótkie teksty początkowe, które traktują o filmach, płytach i książkach. Na pierwszej stronie okładka filmu Perdiendo el Norte i jedni z moich ulubionych hiszpańskich aktorów na plakacie. Od razu zerknęłam o czym film jest – kolejna komedia i Paulinka bardzo chciałaby ją obejrzeć, chociaż podejrzewam, że jest to wytwór dość przeciętny. Mimo wszystko dawno nie oglądałam nic, w czym udział brałaby Blanca Suárez, którą zawsze chętnie oglądam, tak samo jak Yon González, którego bardzo pozytywnie wspominam z Seks, kłamstwa i narkotyki, dlatego mimo wszystko poświęcę troszkę swojego wolnego czasu i zerknę na film. A może ktoś z Was już go widział?


Dalej mamy artykuł na temat Salmy Hayek, un alma luchadora, czyli wojowniczej duszy, który jest na poziomie A2-B1 i jak najbardziej zrozumiały, dla tych, którzy mają już pewne podstawy językowe plus znajduje się w nim wiele przetłumaczonych zwrotów, które mogłyby nie zostać zrozumiałe. To, na co zawsze chętnie zerkam, to muzyka i tym razem mamy artykuł El hip hop español, który jednak troszeczkę przerasta moje umiejętności (B2-C1), który jednak dostarcza nazwisk, które w wolnej chwili będę przeglądać i testować na własnej skórze.

Kolejny ciekawy artykuł to ¿Está la educación relacionada con la obesidad? na poziomie A2-B1 oraz  Perú, un país de tesoros escondidos i Costa del Sol, 3.000 horas de sol al año w tutaj również moim ulubionym dziale podróże. Szczególnie ten artykuł o Costa del Sol przypadł mi do gustu, szczególnie że do magazynu zajrzałam po raz pierwszy akurat zaraz po powrocie z Wybrzeża Słońca ;)

To, co w tym wydaniu fajne, to artykuły na względnie niskim poziomie zaawansowania. Przy poprzednich tytułach narzekałam, że kilka fajnych, interesujących mnie artykułów było dla mnie zbyt trudnych do zrozumienia, podczas gdy tutaj, tylko nieliczne znalazły się w tej grupie. Dlatego tym bardziej zachęcam po sięgnięcia po ostatni numer tego roku.

Related Posts

E-book

Archiwum