Uwielbiam siatkówkę. Chyba od zawsze. Grać, oglądać – nie ważne. I jedno i drugie bardzo mnie kręci. Zawsze jednak albo to była gra na wf, na wakacjach, czy gdzieś ze znajomymi a oglądanie tylko i wyłącznie przed telewizorem. Ostatnio jednak tak się złożyło, że znajomy z roku, wygrał podwójną wejściówkę na mecz Transfer Bydgoszcz – LOTOS Trefl Gdańsk i szukał osoby, która by z nim poszła, jako że bilety dobrze byłoby wykorzystać a sam wielkim fanem siatkówki nie jest. Długo zastanawiałam się czy do niego pisać, bo na dobrą sprawę nie mamy ze sobą jakiegoś super kontaktu, ale wychodzę z założenia, że kto nie ryzykuje, ten nie ma i napisałam coś na zasadzie: „Jak nie będziesz miał z kim iść, to ja bardzo chętnie się wybiorę”. No i traf tak chciał, że akurat nikt inny do niego nie napisał i dzień przed meczem dostałam od niego wiadomość, że jeżeli nadal jestem zainteresowana to zaprasza. No i tak właśnie trafiłam na Halę Łuczniczka w Bydgoszczy na mecz, który wspominam do dnia dzisiejszego.
Wiecie, ja nie śledzę specjalnie kto, gdzie, w jakiej drużynie itd. Oglądam co najwyżej naszą reprezentację Polski a i tak zawsze bardziej skupiam się na grze, aniżeli siatkarzach, więc większości – szczególnie tych nowszych w naszej reprezentacji – to szczerze mówiąc nie utożsamiam nazwiska z twarzami. Więc kiedy obie drużyny się rozgrzewały, ja powoli zamykałam się w takim przezroczystym pudełku, we własnym świecie i wszystko co mnie interesowało to odbijana piłka, kolega natomiast zamknął się w swoim pudełku i zajmował dokumentowaniem wydarzenia – jako, że zajmuje się fotografią. Dlatego też jakie było moje zdziwienie, kiedy podczas meczu coś do mnie mówił po kilka razy, bo ja nawet nie zauważałam obecności ludzi wkoło i nie trafiało do mnie, że ktokolwiek, cokolwiek do mnie mówi. A kiedy obserwowałam uważnie poczytania siatkarzy i okazało się, że kilku z nich znam z nazwisk a kilku z twarzy poczułam dreszcze na ciele. Ale to jeszcze nic…
Nastąpiło oficjalne przedstawienie drużyn i okazało się, że trenerem Gdańska jest nie kto inny, jak Andrea Anastazi, którego uwielbiałam jako naszego trenera i poczułam dreszcie po raz drugi. Jak to jednak mówią: „do trzech razy sztuka” i trzeci raz też przeżyłam niemałe zaskoczenie, gdy okazało się, że na mecz przybył aktualny trener naszej drużyny Stéphane Antiga. Kurcze… to była magia. Do teraz czuję to podekscytowanie i to zrozumienie, które przyszło z czasem. Nigdy nie kumałam dlaczego ludzie chodzą na mecze i tak się tym jarają. Ja wewnętrznie przeżywałam to samo, chociaż na zewnątrz moglibyście powiedzieć, że byłam znudzona. Nie wiem, dziwnie się czułam w takim tłumie okazując emocje, więc wyglądałam na obojętną, ale we mnie wrzało i niejednokrotnie nie byłam wstanie kontrolować swoich odruchów. Masakra. Nie potrafię opisać tych wszystkich emocji, ale jedno wiem – to nie był mój ostatni mecz i chociaż nie zamierzam teraz namiętnie udawać się na kolejne, na pewno przynajmniej raz na jakiś czas wybiorę się na te, które będą mnie interesowały.
Tutaj chciałam też zaznaczyć, że PR Hali Łuczniczka w Bydgoszczy działa fenomenalnie, za co należą im się ogromne gratulacje, bo spodziewaliśmy się każdych miejsc, tylko nie tych, które dostaliśmy. W połowie boiska, z widokiem na obie drużyny, w czwartym czy piątym rzędzie. Niby nic wielkiego, ale miejsca, które również sprawiły, że bawiłam się dużo lepiej i sama z siebie chętnie wybiorę się następnym razem na mecz. Tak właśnie powinno się działać. Będę się powtarzać, ale cóż.. to było coś niesamowitego!
Poniżej znajdziecie kilka cudnych zdjęć, które Aneta Górecka zgodziła się udostępnić i opublikować przeze mnie na blogu. Kobieta, która interesuje się siatkówką i ją fotografuje, więc zapraszam serdecznie na jej fanpage.
P.S. Tak, Bydgoszcz przegrała :(