Martyna Raduchowska jest autorką, o której książkach marzyłam tak długo, że sama nie wierzę, że już trzy tytuły za mną. O Szamance już wspominałam swego czasu – powtórzę tylko, że jest to książka, na którą czekałam bardzo, bardzo długo, jako że nakład się wyczerpał a dostępne egzemplarze były strasznie drogie. Wydawnictwo Uroboros wyszło naprzeciw oczekiwaniom czytelników i wznowiło książkę. Nie chcę dwa razy mówić o tym samym, więc podrzucam video, które nagrałam niemal rok temu.
Dlatego też dzisiaj skupię się bardziej na Demonie Luster oraz na Łzach Mai, które to miałam okazję przeczytać w ostatnim czasie.
DEMON LUSTER
Demona Luster wygrałam w jakimś konkursie jeszcze za czasów wydawania tej serii przez Fabrykę Słów. Okładka mnie oczarowała, więc miałam ogromną ochotę książkę przeczytać, jednak brakowało mi pierwszego tomu, by to zrobić. Wydawnictwo Uroboros nie zawiodło i bardzo szybko wydało tom drugi serii. Ledwo skończyłam czytać Szamankę, a niemal natychmiast mogłam wejść w objęcia Demona Luster. Tak, zdaję sobie sprawę jak to brzmi…
Martyna Raduchowska wraca do świata zwid, demonów i szalonego życia Idy, które miało się uspokoić, a które stało się bardzo niebezpieczne. Podopieczny, którego obiecała przeprowadzić na drugą stronę utknął po drugiej stronie lustra. Przeprawa jest jednak bardzo niebezpieczna. Jest niemal pewne, że jeżeli Ida wejdzie to lustra, to już z niego nie wyjdzie. Co spotka bohaterkę? Żeby się tego dowiedzieć, koniecznie musicie przeczytać tom drugi – ja Wam fabuły nie zdradzę.
Martyna Raduchowska jest jak Marta Kisiel?
Seria o szamance bardzo przypomina mi to, w jaki sposób pisze Marta Kisiel. Podobny, choć mimo wszystko odmienny styl obu autorek. Bardzo dużo humoru i pokręconych bohaterów. Czasami też odnosiłam wrażenie, że książka jest nad wyraz infantylna. Jednak w jakiś niezrozumiały dla mnie sposób, bardzo to w tej historii pasuje. Nie oczekiwałam poważnych, filozoficznych wywodów. Zarówno Szamankę jak i Demona Luster czyta się bardzo szybko i bardzo przyjemnie. Wręcz płynęłam przez kolejne strony, chłonąc każde słowo autorki.
Martyna Raduchowska wie jak zatrzymać czytelnika i jak utrzymać jego uwagę – pokazała to w udanej kontynuacji Szamanki. Demona Luster bardzo pozytywnie wspominam. Był to kawałek naprawdę dobrej lektury. Po tych dwóch tomach, zaliczyłam Martynę Raduchowską do kolejnej ciekawej, polskiej autorki, którą warto obserwować. Bardzo zdziwiłam się tak odmienną okładką Łez Mai, przez którą zupełnie inaczej odebrałam autorkę, ale o tym niżej, bo książka ta bardzo mocno wpłynęła na moje zdanie o twórczości Martyny.
ŁZY MAI
Łzy Mai to książka, która całkowicie zmieniła moje spojrzenie na Martynę Raduchowską i jej twórczość. Kolejna książka, która była już wcześniej wydana – przy czym o tej akurat, kompletnie nic nie wiedziałam. Jej pierwotna wersja (z całym szacunkiem dla poprzedniego wydawcy) wyglądała tragicznie i w żaden sposób nie zachęcała mnie do tego, żebym po nią sięgnęła. Nowe wydanie natychmiast zwróciło moją uwagę. Wiem, że nie ocenia się książki po okładce, ale natychmiastowo skojarzyła mi się w Ghost in the Shell. Dlatego też od razu miałam ochotę ją przeczytać.
Nie wiedziałam czego mam się spodziewać, ale postanowiłam przeczytać ją w ciemno. Moja przygoda z GiTS zaczęła się od gry komputerowej, następnie widziałam amerykańską ekranizację. Nadal obiecuję sobie zobaczyć oryginalne anime, ale do tej pory nie miałam okazji. Przez sentyment i fascynację GiTH postanowiłam sięgnąć po Łzy Mai i zobaczyć co Martyna Raduchowska zmajstrowała. Szamanka i Demon Luster były bardzo luźne. Tego samego spodziewałam się po Łzach Mai.
Owszem, książkę, jak wszystkie Martyny czyta się bardzo szybko i bardzo przyjemnie. Fabuła wciąga, ale ta książka jest diametralnie inna. Jest dużo „poważniejsza”. Tak, wiem że piszę o fantastyce i dla wielu jest to nie do pomyślenia. Jeżeli jednak czytacie książkę lekką, taką jak Szamanka, która jest po prostu przyjemnym czytadłem i nagle trafiacie na Łzy Mai, które wyszły spod tego samego pióra, ale są lekturą kompletną i lekturą, która jest po prostu o poziom wyżej w każdym aspekcie, możecie się zdziwić tak bardzo, jak i ja się zdziwiłam.
Nowy świat, nowe możliwości
W Łzach Mai przenosimy się do New Horizon, do lat 30. XXI wieku. Androidy są wszędzie, otaczają nas zewsząd modyfikacje, domózgowe wszczepy, implanty. Na fali jest reinforsyna, która dla biednych jest jedyną możliwością zmian, a dla androidów jedyną możliwością odczuwania emocji. Łzy Mai to cyberpunk/ fantastyka naukowa pełną parą. Nie dość, że autorka pokazuje świat, jaki może nas czekać, to jeszcze mocno zahacza o aspekty istoty człowieczeństwa oraz wszelkie zagrożenia, które wiążą się z modyfikacjami człowieka.
To, co urzekło mnie w tym tytule, to fakt, że po prostu zanurzyłam się w nowym świecie. Od pierwszej strony zostałam pochłonięta i miałam wrażenie, że żyję w świecie wykreowanym przez autorkę. Tak wiele szczegółów, tak wiele rozterek, tak wiele dręczących myśli. Bohaterowie z krwi i kości, którzy mają tak odmienne podejście do kwestii modyfikacji. Bohaterowie, którzy pokazują swoje podejście z różnych stron. Androidy, ludzie, którzy są za modyfikacjami, ludzie, którzy są przeciw, ludzie, którzy są przeciw, ale je przeszli. Łzy Mai to nie tylko cyberpunk, który po raz kolejny przedstawia możliwą wersję przyszłości. To złożona książka, która owszem, skupia się na możliwej przyszłości i tym, jak nasz świat może wyglądać, jednocześnie jednak mocno skupia się na naszym ja, na „ja” androidów i na tym, do czego modyfikacje mogą prowadzić.
Nadal jestem pod wrażeniem Łez Mai i bardzo się cieszę, że miałam możliwość przeczytania tej książki. Okazało się, że nie okładka czyni książkę. Cieszę się jednak, że nowa wersja wizualna zwróciła moją uwagę, bo to dzięki niej sięgnęłam po ten tytuł – i nie żałuję! W minionym tygodniu premierę miał drugi tom książki, który przyjechał do mnie w piątek, więc niebawem biorę się za dalsze czytanie, co by Martyny Raduchowskiej nie oddalać od siebie i zobaczyć co dalej stanie się w świecie, w którym reinforsyna jest swego rodzaju narkotykiem.
MARTYNA RADUCHOWSKA
Martyna swoją dotychczasową twórczością, przy której świetnie się bawiłam, wpisała się w grono polskich autorów, po których książki będę sięgać bez zastanowienia. Nietuzinkowi bohaterowie, niesamowite wydarzenia, akcja, napięcie, emocje – to wszystko składa się na mieszankę wybuchową. Martyna Raduchowska potrafi wciągnąć czytelnika w wykreowany świat. Potrafi też pokazać swój warsztat i swoją różnorodność. Lekka i przyjemna, lekko infantylna, chociaż wciągająca seria o Szamance, która była przyjemnym czytadłem. Obok niej Łzy Mai, które pokazały umiejętności autorki i jej warsztat. Niesamowicie wykreowany świat, trzymająca się kupy historia. New Horizon, które jest światem kompletnym, który czeka na odkrycie.
Jestem pod wrażeniem tego, jak poznane przeze mnie grono polskich autorów, którzy tworzą kawał dobrej fantastyki, się powiększa. Stale poznaję nowe nazwiska, stale poznaję nowe historie i stale, niezmiennie się zaskakuję. Pamiętam, że kiedyś nie chciałam czytać polskich autorów. No bo jak to… przecież wszystko co polskie jest… słabe. Nikt nie stworzy drugiego Harrego Pottera. Okazuje się, że fantastykę i nie tylko, tworzymy na światowym poziomie i zdecydowanie nie mamy się czego wstydzić. Jestem dumna z naszych autorów, bo dokładają swoje cegiełki do świata literackiego. Mam nadzieję, że częściej będę miała zaszczyt pokazywać Wam polskie perełki i będzie ich coraz więcej. Sama coraz częściej sięgam po książki polskich autorów, więc wiem jak duża część literackiego świata jeszcze przede mną do odkrycia! :)
Zostań ze mną na dłużej i bądź ze wszystkim na bieżąco: