„Ta, która stała się słońcem” to opowieść inspirowana historią Mulan. Zdecydowałam się sięgnąć po ten tytuł po bardzo zadowalającej lekturze serii „Wojna makowa”, również spod znaku wydawnictwa Fabryka Słów. Choć nigdy nie sądziłam, że książki krążące wokół wątku wojny, będą tymi, które przykują moją uwagę, „Wojna makowa” była tak dobra i tak dobrze się ją czytało, że zdecydowałam się nie pomijać równie dobrych tytułów i zdecydowałam sprawdzić się w „Tej, która stała się słońcem”. Jak mi poszło?
Zarys fabularny
Rodzina Zhu, głównej bohaterki, nie ma zbyt wiele pieniędzy. Każdego dnia walczą o przetrwanie, próbując nie umrzeć z głodu. Ledwo wiążą koniec z końcem, próbując planować świetlaną przyszłość dla brata Zhu, Chongby, i nicość dla niej samej. Pewnego dnia zostają napadnięci i jej ojciec z bratem umierają. Dziewczyna postanawia zawalczyć o nowe, lepsze życie i przejmuje tożsamość brata, podając się w pobliskim klasztorze za chłopca. Skoro bratu przepowiedziana została wielkość, Zhu postanawia wypełnić tę przepowiednię, stając się niejako swoim bratem.
Razem z dziewczyną trafiamy do klasztoru, w którym pobiera naukę, zapełnia żołądek i kieruje się na ścieżkę wojny i przemocy. Lektura ta wypełniona jest po brzegi także intrygami oraz polityką. Bardzo dużym plusem tej historii jest wielowymiarowość przedstawionego świata i ukazanie faktu, że w wielu aspektach jest on zepsuty. To często inni ludzie sprawiają, że stajemy się źli, bądź robimy złe, w powszechnym rozumieniu, rzeczy. Nasza bohaterka nie urodziła się z magicznymi mocami, nie jest superhero, która może wszystko – każdego dnia walczy o przetrwanie i o to, by żyć lepszym życiem. Podejmuje jednak wiele bardzo złych decyzji, dzięki czemu też jej czyny ocenić można jako złe.
Dlatego, choć nie do końca podoba mi się kierunek, w jakim podąża, doceniam fakt, że nie jest jednowymiarowa. Zhu nie urodziła się pod złotą gwiazdą i pierwsze strony książki absolutnie nie imają się tego, co ma nastąpić dalej. A przynajmniej początkowa skala w mojej głowie była kompletnie inna. Nie jestem zwolenniczką rozwoju tej bohaterki choć metody jej działania okazywały się skuteczne, dlatego też cały czas walczę ze sobą, zastanawiając się czy podoba mi się jej charakterystyka, czy też nie. Autorce nie można jednak odmówić jednego – zaskakuje i nie podąża utartymi schematami, na które natykamy się w tego rodzaju historiach.
Odczucia z lektury
Mam bardzo duży konflikt wewnętrzny jeżeli chodzi o tę historię i obserwuję, że wśród innych czytelników także zbiera mieszane opinie. Nie jest to moja najlepsza lektura tego roku. Nie jest to nawet moja ulubiona lektura. Cały czas zastanawiam się, czy mam w ogóle ochotę na jej kontynuację. Prawdę mówiąc, prawdopodobnie po nią nie sięgnę. Jednakże historia ta jest całkowicie inna, niż większość podobnych lektur, po które miałam okazję sięgnąć. I choć nie zdobyła mojego serca, a wręcz przez niektóre jej fragmenty musiałam przymusić się, żeby przebrnąć, nie odmówię jej wyjątkowości, wyjścia poza schemat i napisania zupełnie innej, niż spodziewana, historii.
W moim przypadku zwyczajnie nie poczułam przywiązania – ani do historii, ani do bohaterów. Poza irytacją w wielu momentach tej lektury, nie czułam się w nią szczególnie zaangażowana, stąd moje niechęć do sięgnięcia po kontynuację. Nie zmienia to faktu, że wiem, że wielu czytelników bardzo ta historia zadowoli i będzie odpowiedzią na powtarzające się do znudzenia wątki i kierunek rozwoju bohaterów.
Zmiana narratorów
Jednym z zabiegów, który może okazać się dla wielu z Was atrakcyjny, jest częsta zmiana narratorów. Bardzo to lubię w książkach, choć kiedy wybitnie lubię jakiegoś bohatera, czekam z utęsknieniem na powrót jego punktu widzenia. W przypadku tej historii zdarzało się, że zwyczajnie się gubiłam zarówno w tym co się dzieje, jak i w tym, kto jest narratorem i jaką rolę pełni. Ciężko było mi wciągnąć się w tę historię na tyle, żeby zmiany narratorów przynosiły mi satysfakcję.
Język
Na duży plus zasługuje jednak język, którym posługuje się autorka. Shelley Parker-Chan, niczym zwinna baletnica, swoim piórem kreśli przed nami piękne zdania, które bardzo przyjemnie się czyta. Jej styl pisania świetnie wpasowuje się w azjatycki klimat książki, który dodatkowo podkreśla wzniosłość części wydarzeń, lub też prostotę tych, które nakreślają dalszą ścieżkę bohaterki.
Podsumowanie
Jeżeli jesteś fanem misternie plecionych intryg i historii, kręci Cię wschodni klimat wojny, brutalność bohaterów i cele, które uświęcają środki – jestem pewna, że „Ta, która stała się słońcem” będzie lekturą dla Ciebie. Jeżeli jednak gubisz się w ciągłych zmianach narratorów, wybitnie egzotyczne imiona sprawiają, że nie wiesz kto jest kim, a także jesteś zwolennikiem super głównych bohaterek, którym z łatwością przychodzi docieranie do celu – odpuść sobie tę lekturę, bo jedynie Cię zmęczy.
„Ta, która stała się słońcem” nie jest historią złą. Jest historią specyficzną. Z zupełnie innej półki fantastyki, niż np. „Wojna makowa” dzięki której po nią sięgnęłam. Jest to ciężka, misternie stworzona historia, która zadowoli fanów gatunku. Choć uważam, że „Wojna makowa” nie była lekką lekturą fantastyczną, którą czytamy w przyjemne, wiosenne popołudnie, odprężając się w ogrodzie, propozycja Parker-Chan jest jeszcze ligę wyżej i przy niej „Wojna makowa” jest opowiastką dla nastolatek.