Miasto niebiańskiego ognia – Cassandra Clare

Miasto niebiańskiego ognia - Cassandra Clare
Miasto Niebiańskiego Ognia, ostatni, szósty tom serii, planowanej przecież trylogii Dary Anioła. Z niecierpliwością czekałam na zakończenie, z niecierpliwością czekałam na polskie wydanie i ostatecznie wyszło tak, że przeczytałam je prawie pół roku po polskiej premierze. 700 stron walk, cierpienia i miłości, 700 stron, które z jednej strony przeraża objętością, z drugiej cieszy, że autorka nie poszła na łatwiznę i na koniec przygody z ulubionymi bohaterami dała małą cegiełkę, którą można się nacieszyć i której zdecydowanie nie przeczytamy w jeden, nudny, jesienny czy zimowy wieczór.

Rzeczywiście mam fatalne wyczucie chwili. Ale to nie znaczy, że nie mówię serio. Pod tym, co wiemy, nawet pod tym, co czujemy, kryją się rzeczy, których naprawdę pragniemy, których pragną nasze dusze. Moja pragnie Ciebie.

Szczerze mówiąc nie wiem nawet od czego zacząć mam tak duży mętlik w głowie. Jestem fanką serii, uwielbiam Dary Anioła i uwielbiam ich bohaterów, świetnie bawiłam się przy Mieście Niebiańskiego Ognia i żałuję, że to już koniec, ale mimo wszystko czegoś mi w tym ostatnim tomie zabrakło i w jakimś stopniu czuję się rozczarowana. Dlatego nie mam pojęcia co Wam napisać i od czego zacząć.

Dobra, jedziemy po kolei, może ta opinia sama się jakoś ułoży, ale już teraz przepraszam za jej prawdopodobną chaotyczność ;) Bohaterowie: Jak ja nie chcę się z nimi żegnać. Serio. Czuję do nich pewien rodzaj przywiązania, którego osoby nieczytające po prostu nie zrozumieją. I chociaż wielu z nich zginęło w tym tomie i straty wśród Nocnych Łowców były ogromne, podświadomie liczyłam na to, że Pani Clare po prostu rozsypie moją psychikę w kawałki zabierając ulubione postaci i każąc mi się z nimi żegnać. Moja psychika została jednak oszczędzona i nie było tak źle jak sądziłam, że będzie. Pod tym względem powinnam się cieszyć, ale jednak troszeczkę czuję się zawiedziona. Na plus jednak zasługuje kreacja bohaterów i większy udział tych drugoplanowych, które zasługiwały na to, by odegrać bardziej znaczące role w zakończeniu. Mam tutaj na myśli chociażby Magnusa, którego wielbię i uwielbiam i za chwilę biorę się za czytanie jego Kronik. Uwielbiam Wysokiego Czarownika Brooklynu i mogłabym o nim czytać znacznie więcej, dlatego tak bardzo cieszył mnie każdy fragment, w którym była o nim choć wzmianka. Tak samo Simon wreszcie pokazał na co go stać, wreszcie zyskał szacunek grupy i wreszcie się w nią wpasował, chociaż ostateczne miejsce w historii, które ma zająć? Nie do końca jestem pewna pomysłu autorki.

Bohaterami nie zawsze są ci, którzy wygrywają. Czasami są nimi ci, którzy przegrywają, ale nie poddają się i nadal walczą. To właśnie czyni ich bohaterami.

Całość książki jest niezwykle dynamiczna. Nie ma przestojów, nie ma momentów, w których zastanawiamy się, kiedy wreszcie będzie się cokolwiek działo. Nawet jeżeli dzieje się mniej, nadal coś się dzieje i kolejne strony przewraca się w zastraszającym tempie, chociaż nie ukrywam, że w wir całej akcji zostałam porwana mniej więcej w 1/3 objętości książki i to był ten moment, kiedy nie mogłam się od niej oderwać i nawet jak byłam z dala od niej, zastanawiałam się, kiedy znów będę mogła poczytać choć kilka stron.

Cały czas zastanawiam się nad całym rozwiązaniem i zakończeniem, bo spodziewałam się czegoś zupełnie innego. Miała być totalna sieczka z mózgu i litry wylanych łez a dostałam coś, co nie wiem tak do końca, czy rzeczywiście mi się podoba, skoro czekałam na to sześć tomów. To trochę tak jak było z Harrym Potterem. Wszyscy czekali na tę ostateczną walkę, wielki finał i zwykłe Avada Kedavra było po prostu rozczarowujące i nie zaspokoiło moich oczekiwań. Tutaj było podobnie. Niestety.

Świat nie jest wcale podzielony na zwyczajnych i wyjątkowych. Każdy ma w sobie potencjał i może się taki stać. Jeśli tylko masz duszę i wolną wolę, możesz być wszystkim, robić wszystko, wybierać wszystko.

Ja wiem, raz mówię, że jest fajnie, innym razem, że niekoniecznie. All in all muszę przyznać, że Cassandra Clare dała radę i Miasto Niebiańskiego Ognia czytało się naprawdę dobrze, akcja była porywająca i najchętniej w ogóle nie odchodziłabym od lektury. Po prostu zakończenie nie do końca spełniło moje oczekiwania. Nie bierzcie mnie za psychopatkę, ale liczyłam na litry przelanej krwi, straty w ulubionych bohaterach i jedno wielkie rozwalenie mojej psychiki a tego nie dostałam, chociaż rzeczywiście wielu Nocnych Łowców straciło swoje życie. Mimo wszystko Dary Anioła dalej będą jedną z moich ulubionych serii, tak samo jak Diabelskie Maszyny, do których dalej mam sentyment i zapewne jak Kroniki Bane’a, które są planem na nadchodzący tydzień. Naprawdę polecam, bo sami musicie się przekonać o tym, jak ta historia się kończy i kto przeżyje a kto straci życie w tym ostatnim tomie i co stanie się z Clary, Jacem i Sebastianem, bo to chyba nurtowało mnie najbardziej, ale nastawcie się na to, że finał tej historii nie jest aż tak zaskakujący, jak wszyscy na to liczyli.

Related Posts

E-book

Archiwum