Gwiazd naszych wina (2014)

Niemalże rok po premierze filmu nareszcie udało mi się go obejrzeć. Zakochałam się w książce, pokochałam ją całą sobą i wylałam nad nią morze łez. Czekałam na film z niecierpliwością, ale szum wokół niego i milion opinii, na które trafiałam krótko po premierze skutecznie mi go obrzydziły. Stwierdziłam, że się wstrzymam i kiedy wszystko ucichnie, ja przeżyję tę historię raz jeszcze, na spokojnie, z pustą głową, bez niczyich opinii. Tylko ja i Gwiazd naszych wina. Udało się to dopiero teraz i cieszę się, że postanowiłam poczekać.

Gwiazd naszych wina

OBSADA: Początkowo miałam wiele wątpliwości i zastanawiałam się, czy podjęto odpowiedni wybór. Teraz też nie jestem przekonana w 100%, ale wyszło dobrze. Patrząc na Hazel, widziałam Hazel. Wydaje mi się, że Shailene świetnie wczuła się w odgrywaną rolę i jak najbardziej przekonała mnie, że jest bohaterką umierającą na raka, która nie wie, ile zostało jej do końca, która chciałaby być zwyczajną nastolatką, ale zamknięta jest w swoim świecie. Ansel jako Gus również bardzo pozytywnie, chociaż to z nim miałam początkowo największy problem, gdy sprawdzałam obsadę. Nie do końca przekonał mnie Isaac, ale może to dlatego, że w książce bardzo go polubiłam a w filmie skupiono się jednak na Hazel i Gusie, spychając jego rolę troszeczkę na bok.

ODDANIE TREŚCI KSIĄŻKI: Tutaj jestem zaskoczona. Chociaż niektóre wątki bym wydłużyła, niektóre skróciła, niektóre widziałam po prostu inaczej, uważam że odwzorowanie książki jest naprawdę na plus, bo po skończeniu filmu nie zastanawiałam się, gdzie podziała się jedna z drugą sceną, tylko cieszyłam się, że wszystkie, na które czekałam, rzeczywiście zostały przedstawione ;)

FILM A KSIĄŻKA: No właśnie. To jest to. Film mnie nie porwał. Był fajny, cieszę się, że go obejrzałam i poświęciłam chwilę, by się z nim zapoznać, ale nie było tej magii, którą znaleźć można w książce. Owszem, śmiałam się i płakałam, praktycznie naprzemian, ale mimo wszystko książka ma w sobie magię, która porusza, która sprawia, że na długo zostaje w głowie a film… hmmm… początkowo byłam rozbita psychicznie, rozchwiana emocjonalnie i nie wiedziałam co ze sobą zrobić jak tylko film się skończył, ale nie zapada on w pamięci na dłuższy czas. Niestety.

EMOCJE: Jak wspominałam wyżej. Zaczęło się od tego, że popłynęły łzy, potem było sporo śmiechu, potem znówGwiazd naszych wina 3 łzy i znowu śmiech. Końcówka filmu rozkłada na łopatki i zwyczajnie czułam się jak beksa, aczkolwiek sporo emocji było we mnie za sprawą książki i wspomnień tego, jak przeżywałam tę historię. Mimo wszystko film to  sinusoida, w której raz jesteśmy na szczycie i się śmiejemy, a innym razem na dole i łzy nie przestają płynąć.

PODSUMOWUJĄC: Film mnie nie porwał, nie został jakoś szczególnie w pamięci i nie mam szczególnej ochoty do niego wracać. Myślę, że bez książki nie powali nikogo i będzie to kolejna lekko łzawa historyjka. Cała magia tej historii (chociaż też nie przekonuje ona każdego) zamknięta jest w książce i to ona powinna być naszą podstawą do tej przygody a film może być jedynie miłym dopełnieniem wszystkiego i jeszcze głębszym zobrazowaniem tego, co przedstawił John Green.

Do filmu podeszłam sceptycznie i chociaż nie przeżyłam mistycznej przygody nie żałuję i mimo wszystko cieszę się, że wreszcie trafiła mi się okazja, by go obejrzeć. Jeżeli więc jeszcze go nie widzieliście, a jesteście fanami autora to polecam zerknąć i samemu zdecydować jak się produkcja podoba, jeżeli nie, to zastanówcie się, czy tego typu historie Was interesują i rzeczywiście chcecie poświęcić dwie godzinki na poznanie historii Gusa i Hazel, czy wolicie ten czas poswięcić na jakąś inną produkcję.

Related Posts

E-book

Archiwum