Dzisiaj tylko dwa tytuły, z racji tego, że zaczęła się sesja i czytam znacznie mniej, bo zwyczajnie nie mam na to czasu. Pojawiło się u mnie ostatnio kilka ciekawych tytułów, więc planuję przedstawić Wam stosik, bo dawno żadnego nie było, ale już zaczynam się bać do jakich rozmiarów urośnie, bo dopiero przy okazji zbierania wszystkich książek razem widzę, ile ich do siebie przyciągam. W każdym razie, znacznie fajniej opisuje mi się książki zbiorowo a zauważyłam też po statystykach, że i Wam to lepiej podchodzi i bardziej odpowiada Wam taka forma postów na temat literatury, dlatego teraz głównie w ten sposób będę o nich pisać.

1. Zakon mimów – Samantha Shannon

Zakon Mimów - Samantha Shannon

Samantha Shannon wdarła się na rynek wydawniczy powalając czytelników na kolana. Mocne wejście, świetnie wykreowany świat, niesamowici bohaterowie. Moim serduszkiem również zawładnęła, bo chociaż niektórzy mieli problemy z początkiem Czasu Żniw, ja się w książce zakochałam od samego początku. Dlatego też Zakonu Mimów wyczekiwałam od niesamowicie długiego czasu i nawet nie wiecie jakie to było zaskoczenie i jaka radość, gdy wracając z zajęć znalazłam paczuszkę od wydawnictwa, które postanowiło się ze mną tym tytułem podzielić.

Najgorsze w dobrych książkach jest to, że kontynuacja może być słaba i popsuć całą fascynację. Tego samego bałam się w przypadku Zakonu Mimów, ale jak się okazało, całkiem niesłusznie. Zakon Mimów jest fenomenalną kontynuacją serii, czyta się ją równie szybko, równie przyjemnie i tak samo wciąga czytelnika jak Czas Żniw. Samantha Shannon pokazuje na co ją stać i wierzę, a przynajmniej żywię ogromną nadzieję, że kolejne tomy książki będą równie świetne jak dwa pierwsze.

Oficjalnie, chociaż to dopiero dwie książki, zostaję fanką twórczości Samanthy Shannon i czekam na więcej. ZNACZNIE więcej, bo dziewczyna po prostu rozpieprza system i każdemu bardzo polecam jej książki – o ile lubuje się w fantastyce. Właśnie jestem na etapie wciskania serii mojemu tacie, któremu mam nadzieję, książki również się spodobają.

2) Księżyc nad Bretanią – Nina George

Księżyc nad Bretanią - Nina George

Długo zastanawiałam się, czy sięgać po ten tytuł, czy jednak odpuścić. Lawendowy pokój (RECENZJA TUTAJ) był przecudowny i świetnie mi się go czytało, ale Księżyc nad Bretanią niekoniecznie mnie do siebie przyciągał. Trafiałam jednak gdzieniegdzie na pozytywne opinie na temat książki, która zbiera nawet lepsze oceny niż wcześniej wspomniany tytuł, więc stwierdziłam, że zaryzykuję.

Jakież było moje zdziwienie, gdy książka ciągnęła mi się jak flaki z olejem. Kompletnie nie mogłam wczuć się w klimat, kompletnie nie mogłam zrozumieć jej fenomenu, kompletnie nie rozumiałam tych wszystkich peanów na jej temat. Aż do pewnego momentu, myślę, że gdzieś około strony 60, kiedy to książka tak mnie pochłonęła, że sama nie wiem kiedy tak naprawdę ją skończyłam.

Ta książka jest przecudowna i przepiękna. Jest tak prawdziwa, tak wzruszająca, że to aż niesamowite. Czułam się jak jej bohaterka, często patrzyłam jej oczami i przeżywałam jej emocje, modląc się, by moje życie ułożyło się całkiem inaczej, niż jej. Nadal kiedy myślę o tej historii i o jej bohaterach, mam na ustach delikatny uśmiech, bo moja dusza romantyczki po cichutku zazdrości Marianne cudownych uczuć i przeżyć, których doświadczyła zbyt późno w swoim życiu, których powinna doświadczać przez lata młodości, kiedy to była młodą mężatką.

Nie wiem, po prostu nie wiem co mam napisać na temat tej książki, żeby zachęcić Was do sięgnięcia po nią, ale trafia ona na półeczkę koło Lawendowego Pokoju i chociaż w ostatnich latach żadnych tytułów nie czytam dwukrotnie, wiem, że do obu książek za jakiś czas wrócę. Chociażby dlatego, żeby naprostować własne życie, jeżeli coś pójdzie nie w tym kierunku, jaki sobie obrałam.

Related Posts

E-book

Archiwum