Czy gry komputerowe to naprawdę takie wielkie zło?

Battlefield

Często się słyszy, że to strata czasu, że spędzamy tylko długie godziny przed komputerem, które moglibyśmy poświęcić na coś produktywnego, na coś, co opłaci nam się w przyszłości. Po co grać w kolejną część simsów, need for speed, GTA, czy jakieś strzelanki. Osoby, które lubią grać się burzą, bo to w końcu ich hobby, coś co lubią robić a Ci którzy nigdy nie grali z góry utwierdzają się w przekonaniu, że wolą zająć się czymś innym, bo nic dobrego z grania nie będą mieli.

Którzy według Was mają rację? Po której stronie stoicie w tym momencie i jaka jest Wasza postawa? Z góry skazujecie grających w gry na porażkę życiową i brak samorozwoju, czy jednak lubicie sobie od czasu do czasu albo nawet codziennie w coś pograć? A może sami nie gracie, ale uważacie, że jednak coś fajnego z tego grania można wynieść?

Ja Was dzisiaj jakoś specjalnie przekonywać nie będę, ale napiszę o swojej własnej postawie. Nie wiem czy widać po tym co piszę na blogu, czy nie, ale gram. Gram dosyć często i dosyć dużo. Może nie codziennie przez długie godziny i na pewno nie dużo w trakcie roku akademickiego, ale już w tegoroczne wakacje, większą część weekendu i czasami kilka godzin w ciągu tygodnia zajmuje mi gra online. Tak naprawdę są dwie, ale jedna jest przeglądarkowa i tam zaglądam z doskoku w zupełnie wolnym czasie, więc się nie liczy, ale druga jest już normalną grą, która pochłonęła mi naprawdę sporo czasu. Ci którzy grają bardzo dużo to dla nich moje wyniki to nic, ale Ci którzy nie grają prawie w ogóle, albo sporadycznie będą zszokowani. Ostatnio sprawdziłam swoje statystyki i w ciągu dwóch i pół roku spędziłam online całe 42 dni mojego życia!! Gram w tę grę od bodajże 5 lat, więc podejrzewam, że tak all in all uzbierają się jakieś 3 miesiące. Powiecie masakra, ale…

To nie tak do końca stracone 42 dni mojego życia. Część z Was pewnie się dziwi, zastanawia się, dlaczego osoba, która pisze o motywacji i samorozwoju spędza tyle czasu w internecie, zamiast pouczyć się tego nieszczęsnego niemieckiego, na który tyle narzeka albo nie pójdzie poćwiczyć, skoro mówi, że chce schudnąć. Ale nie tak szybko… Gra w którą gram, na pozór może Wam się wydać bez znaczenia, ale dla mnie ma ogromne i mam do niej sentyment. Mianowicie, gra nazywa się Urban Terror i jest internetową grą, w której masz swoją postać, biegasz z bronią i zabijasz przeciwników. Są różne rodzaje rozgrywek, ale w to akurat nie będę się zagłębiać, bo nie o tym mowa. Gra się w nią na serwerach z innymi ludźmi, którzy w danym momencie są online (dla niezorientowanych a jednak coś kojarzących – to jest taka troszkę inna wersja popularnego CS’a). No i tutaj zaczyna się cała zabawa…

Dla mnie to nie jest tylko i wyłącznie sposób na odreagowanie albo zabawa, która pochłania długie godziny. To nie jest gra, która sprawia, że zapominam o całym świecie, gram i nie mam z tego żadnych korzyści. Zatem co zyskałam grając? Po pierwsze znajomych na całym świecie. I nie, nie śmiejcie się tutaj. Dajcie mi najpierw wyjaśnić – nie jestem internetowym freakiem, który nie ma znajomych w realu i szuka ich w internecie. Serwer, na którym gram jest międzynarodowy, więc poznałam ludzi z praktycznie każdego zakątka kuli ziemskiej. Z niektórymi utrzymuję całkiem fajny kontakt, więc jeżeli tylko będę miała możliwość podróżować do ich miast, mam gdzie się zatrzymać, co jest ogromnym plusem, dla osoby, która podróżować planuje dużo. W dodatku, często spotykamy się na TeamSpeaku (dla niezorientowanych – coś jak Skype, tylko bez kamerki i każdy rozmawia z każdym) i rozmawiamy. A żeby nie było kolorowo zero polskiego, bo i Polacy tam zbyt często nie zaglądają. Główny język to oczywiście angielski, ale bardzo często używane są też niemiecki, hiszpański, francuski i cała masa innych. Tak naprawdę dzięki tej grze i wielogodzinnych rozmowach nauczyłam się mówić po angielsku. Nadal robię dużo błędów, ale nie mam problemów z nawiązaniem swobodnej dyskusji na jakikolwiek temat, z każdym się dogadam i praktycznie każdego zrozumiem (wyjątkiem jest niestety Szkot, którego za żadne skarby nie mogę rozgryźć xD).

Tak więc mimo, że początkowo byłam przerażona tymi 42 dniami spędzonymi online, szybko doszłam do wniosku, że gdybym cofnęła się w czasie, zrobiłabym to samo. Mimo, że przez te 42 dni mogłabym zrobić naprawdę dużo to wiem, że osiągnęłam jeszcze więcej. Nic nie zastąpi rozmów z druga osobą, nawet jeżeli siedzi ona przed komputerem w Paryżu, Amsterdamie, Meksyku czy Tunisie. To dzięki tej grze nauczyłam się mówić po angielsku i zniosłam swoje wszystkie bariery, to dzięki tej grze spotkałam fantastycznych ludzi, z którymi mam nadzieję się kiedyś spotkać osobiście (co już powoli wdrażam w życie, ale to już temat na kolejny post! ;)) i to dzięki tej grze szlifuję teraz inne języki. Na porządku dziennym jest witanie się i krótka konwersacja w języku danego native speakera (tak, po Polsku coraz częściej teraz też!). Może to niewiele, ale od czegoś trzeba zacząć a takie ćwiczenia naprawdę wiele dają. Dzięki tej grze zobaczyłam, że z hiszpańskim radzę sobie lepiej niż mogłabym przypuszczać i podstawową konwersację (bardziej pisemną, niż jeszcze ustną) jestem wstanie poprowadzić. Utwierdziłam się też w przekonaniu, że nawet moje podstawy z niemieckiego leżą, więc czas najwyższy nad nimi popracować. To dało mi dużego kopa i sporą dawkę motywacji do dalszego działania. Odważyłam się napisać a potem odezwać a to naprawdę duży krok podczas nauki języka, więc wiem, że teraz pójdzie już tylko z górki ;)

Nie będę Was jakoś specjalnie nakłaniać do grania w gry, bo nie każda da Wam coś z siebie. Simsy raczej nie wniosą do Waszego życia nic ciekawego, chyba że chcecie nauczyć się ich języka (Simlish – tak, w internecie można znaleźć słowniki tłumaczące z angielskiego na Simlish), ale są gry, które oprócz rozrywki i możliwości odstresowania się, dają nam możliwość samorozwoju, co dla niektórych może wydawać się nieprawdopodobne. No bo powiedźcie mi.. podejrzewalibyście, że strzelanka online może pozwolić mi rozwijać swojego zainteresowania i własną osobę? Ja na pewno nie, ale teraz wiem, że nie należy oceniać książki po okładce i czasem warto spojrzeć na pewne sprawy z innej perspektywy! Jako dzieciak grałam też w gry typu Faraon, Kleopatra czy Zeus, Pan Olimpu i dzięki nim nie miałam problemów w szkole z rozróżnieniem eksportu i importu co niestety moim rówieśnikom sprawiało dużo problemów i potrafiłam z pamięci wymienić każdego starożytnego boga i opisać czym się zajmuje, co było przydatne na lekcjach historii i języka polskiego.

Related Posts

E-book

Archiwum