Czy Ty też czasem czujesz się jak ofiara losu? Tak bardzo się starasz, robisz wszystko, żeby zadowolić wszystkich wokół, zadowolić samą, albo samego siebie a i tak coś ostatecznie się spierdoli i ktoś będzie niezadowolony. Każde działanie, które podejmujesz, podejmujesz z myślą, żeby wyszło coś fajnego, żeby sprawić komuś przyjemność, żeby kogoś zaskoczyć. Kończy się jak zawsze…
Mam chyba gorszy moment. Muszę się wygadać. Mam wrażenie, że czego bym nie tknęła to się sypie. Robię coś dla siebie, coś nagle wyskakuje i się spierdzieli. Robię coś dla kogoś i tak jest źle i wszyscy rozchodzą się wkurwieni. Od słowa do słowa, zwiększa się napięcie, aż ktoś wybucha. Krzyczy. Znów wszystko na marne.
Tak bardzo starasz się dobrze odżywiać. Pilnujesz kalorii. Albo ich nie pilnujesz, ale trzymasz się założeń żywieniowych. Zrezygnowałeś ze słodkich napojów i słodyczy. I jeb… albo hormony robią sobie zajebiste after party w Twojej tarczycy, albo innym organie, albo cały świat naokoło skrzyknął się, żeby wmusić w Ciebie to słodkie. Oczywiście zawsze masz wybór, ale Twoja silna wola jeszcze nie jest taka silna. I potrzebujesz wsparcia. A otoczenie szydzi…
I znów nic z tego.
Płacz. Bezsilność. Weryfikacja założeń. Postanowienie poprawy. Próbowałam wszystkiego. I nie nawiązuję tutaj tylko do diety. Czasem po prostu musi się coś spierdolić, bo nie może być za pięknie. Może zrobiłam się cyniczna, może piszę pod wpływem emocji. Pewnie jutro znów założę swoje różowe okulary (dosłownie!), przez które patrzę na ten świat, będę się uśmiechać, będę tą samą słodką, uśmiechniętną, gotową nieść pomoc i zbawienie całemu światu Paulinką. Znów zrobię więcej w pracy, niż zakładałam, znów zrobię ogromny postęp z moim hiszpańskim, znów wymyślę sobie jakieś zajęcie, na które brakuje mi czasu, ale które koniecznie będę chciała realizować, znów będę cholernie zadowolona z tego, co zrobiłam. Zarówno w pracy, jak i po pracy.
Znów stracę czujność i będzie mi się dobrze żyło. Jeden pozytyw, drugi pozytyw. I nagle jeb! Znów coś jest nie tak. Znów było dobrze, znów się tak bardzo starałeś i kolejny raz dostałeś z liścia w twarz.
Znasz to?
Czy tylko ja mam wrażenie, że tak się dzieje?
Nie! Nie mam depresji. Nie! Jestem zadowolona ze swojego życia i kocham swoją pracę. Po prostu są takie momenty. Kompletnej bezsilności. Beznadziei. Momenty kiedy odechciewa Ci się totalnie wszystkiego, kocyk jest najlepszym przyjacielem, mózg przestaje pracować i wpatrywanie się w przestrzeć to najlepsze zajęcie, które jest odpoczynkiem i totalnym resetem. Mam wrażenie, że zbieram wtedy siły, żeby się wyprostować, wypiąć cycki do przodu, podnieść gardę i naparzać dalej. Ten tekst też jest autoterapią na moment, w którym tak wiele rzeczy nie idzie po mojej myśli.
Po prostu powiedz, że też przechodzisz co jakiś czas przez takie chwile bezsilności i kompletnego zmęczenia i nie jestem wyjątkiem. A może masz sposób na to, jak się od tego odciąć i tak bardzo nie przejmować? Bo przeżywam wszystko bardzo mocno. Zbyt mocno. Ale inaczej nie potrafię. Złość szybko przychodzi i dość szybko odchodzi. Euforia pojawia się znikąd i też nie trwa wiecznie. Jestem bardzo emocjonalnym człowiekiem a dzisiaj szklanka się przewróciła i woda, której staram się coraz więcej pić (fit lifestyle!), się rozlała.
A ten tekst to moja terapia i zrozumienie, że za mocno przeżywam. Bo jutro znów będę gotowa, żeby się starać. I robić fajne rzeczy i dla siebie i dla innych. Tak już po prostu mam. Ale liczę, że jeżeli ktoś czuje się tak jak ja, to jakoś mu pomogę. I też sobie samej jak będę miała gorszy okres. Podnieś brodę, uśmiechnij się, wypnij cyc do przodu i zapierdalaj po swoje! Bo kto jak nie Ty? <- tak, to tekst do mnie, ale jak Ci pomoże to śmiało, korzystaj. A jak jesteś facetem to odpuść sobie część z cyckiem do przodu. Nie hoduj ich. Mówię serio ;)
Zostań ze mną na dłużej i bądź ze wszystkim na bieżąco: