Dom z papieru sezon 4 – tam gdzie absurd goni absurd

Całkiem niedawno, bo w styczniu tego roku, pisałam o tym, dlaczego warto obejrzeć Dom z papieru. W piątek, swoją premierę miał czwarty sezon serialu. Obejrzałam, przemyślałam, więc przychodzę się tym podzielić – możliwie bez spoilerów, żeby nie popsuć zabawy wszystkim, którzy są przed seansem.

Bohaterowie

Zacznę może od bohaterów, bo myśli kłębi mi się w głowie tyle, że ciężko to wszystko sensownie zebrać w całość. Dom z papieru stoi świetnie nakreślonymi, charakternymi bohaterami. Z jednej strony niewiele o nich wiemy, z drugiej wiemy bardzo dużo. Dzięki temu są bohaterami z krwi i kości – takimi, których da się polubić i z którymi da się zżyć. Nawet Ci źli mają w sobie taki magnetyzm, że chce się ich więcej.

Gandía – José Manuel Poga

Pierwszą osobą, którą chciałabym wyróżnić jest Gandía, czyli szef ochrony. Wiemy o nim niewiele. W trzecim sezonie, poza drobnymi epizodami, nie miał szansy zabłysnąć. Czwarty sezon daje mu przestrzeń do wykazania się i uważam, że aktor wykorzystał ją w pełni. Mimo, że jest antagonistą, wyczekiwałam kolejnych scen, w których bierze udział. Świetnie odegrał swoją rolę będąc w niej wiarygodnym.

Alicia Sierra – Najwa Nimri

Kolejna osoba, która zaskakuje i która fascynuje. Alicia także jest antagonistką w całej tej historii, ale jej postać i gra aktorska są tak magnetyzujące, że tutaj także wyczekiwałam każdej kolejnej sceny, w której bierze udział. Fantastycznie wpasowała się w oczekiwania, które postawił przed nią scenariusz i chociaż kibicowałam cały czas naszej głównej grupie rabusiów, zastanawiałam się, co Alicia ze sobą przyniesie i jak namiesza w całej historii. A każdy, kto obejrzał do końca czwarty sezon wie, że miesza bardzo ;)

Tokio – Úrsula Corberó

Tokio jest bohaterką tego sezonu. Z jednej strony to stara, dobra, buntownicza Tokio. Z drugiej mam wrażenie jakby przeszła metamorfozę – jeszcze konkretniejsza, bardziej władcza, sprawniej podejmuje decyzje. Przy czym mam taki konflikt wewnętrzny. Duo z Gandíą elektryzujące. Jej decyzyjność i przebiegłość również do mnie przemówiła. Jednocześnie miałam wrażenie, jakbym oglądała bohaterkę z rozdwojeniem jaźni, u której nie wszystkie kabelki się odpowiednio stykają.

Straciliśmy kilka twarzy

Minusem tego sezonu jest to, że przestaliśmy skupiać swoją uwagę na kilku ciekawych bohaterach. Rio, poza jednym wątkiem, kompletnie poszedł w odstawkę i chociaż w poprzednich sezonach nie był postacią, która wnosiłaby najwięcej do całej historii, trochę mi go brakowało. Zabrakło mi też udziału Helsinki. Bardzo lubię jego postać puszystego, kochanego miśka a tutaj go po prostu nie było. Przelatywał przed kamerą w pojedynczych scenach i dopiero ostatni odcinek, który przyniósł jego rozmowę z Palermo sprawił, że moja chęć jego na ekranie została zaspokojona. Chciałabym go jednak więcej, bo zawsze wnosił dużo pozytywnych emocji we wszystkich swoich scenach.

Tak szczerze, to rzeczywiście zabrakło mi naszych bohaterów. Osiem odcinków w czwartym sezonie. A tak naprawdę połowa z nich gdzieś zniknęła, kompletnie niezauważowa. Pojawiali się epizodycznie, często wnosząc coś konketnego do całej historii i kreśląc jej dalszy kierunek, ale w ogólnym rozrachunku sporo bohaterów zgarnęło pełen czas antenowy, spychając innych na dalszy plan.

Retrospekcje w La casa de papel

Wracamy też do wydarzeń i bohaterów z przeszłości. Po raz kolejny zalewają nas retrospekcje tego, co miało już miejsce. Jestem ich fanką, bo potrafią nam fenomenalnie uzupełnić całą historię, ale też pozwalają zrozumieć motywy bohaterów. Także i w tym sezonie powracamy wielokrotnie do postaci niesamowitego Berlina, którego fani serialu kochają całym serduszkiem. Palermo jest niejako jego kopią wzglęgem zachowania, ale nie wzbudza już tak pozytywnych uczuć jak Berlin i chyba nawet dużo bardziej polubiłam go z retrospekcji – choć w nich też mnie irytował – aniżeli z obecnych wydarzeń, w których jest wrzodem na tyłku.

Przyszedł jednak taki moment, kiedy miałam wrażenie, że serial żyje bardziej przeszłością, niż teraźniejszością. O ile zabieg „5 minut temu” powtórzony dwukrotnie mocno mnie zaskoczył i bardzo mi się podobał, o tyle tych typowych retrospekcji w pewnym momencie miałam przesyt. Mimo wszystko jest to ciekawy zabieg serialu, który realnie jeszcze mocniej związuje nas z bohaterami.

Dom z papieru sezon 4 – co więc jest nie tak?

No właśnie. Tak piszę o tych pozytywach, ciekawych postaciach a jednak nie wszystko mi zagrało w tej odsłonie serialu. Jeżeli oglądaliście poprzednie sezony, wiecie pewnie, że absurdalnych scen było do tej pory sporo. Chociażby Tokio na motorze śmigająca po schodach mennicy. Miałam jednak wrażenie, że czwóreczka przeszła sama siebie.

Nasz drogi Gandía staje się głównym antagonistą, którego wszyscy ścigają. Grupa napadająca rusza jego śladami. Dowiadują się, że jest „asesino”, czyli mordercą, służył w siłach specjalnych. Muszą więc być niesamowicie skupieni, obserwować każdy kąt i uważać na to, co się wkoło nich dzieje. Rozumiecie klimat? Tymczasem stoją na zakręcie i prowadzą dyskusje życia. Kiedy nasz asesino pojawia się na radarze, załącza mu się „rambo mode”. Strzelają w siebie siedmiu na jednego i nikt nie dostaje nawet jednej kulki. Rambo staje tyłem do bohaterów, którzy nagle mają łatwy strzał, ale po co próbować, skoro mogliby popsuć szyki scenarzystom. Lepiej stać za ścianą i uwadać, że ich tam nie ma.

Powtórka z poprzednich sezonów domu z papieru

Powtarzające się błędy, które zaczynają irytować. Zostawiają koło siebie wrogów tak po prostu, licząc, że nie będą wspólnie opracowywać planu ucieczki. Trzymają na widoku buntowników, którzy wprowadzają zamieszanie czy to w szeregach wrogów, czy zakładników. Wystarczyłoby ich odseparować i wiele problemów mieliby z głowy.

Silni i charakterni bohaterowie walczą wiecznie o władzę. O ile jest to całkiem naturalne, bo każdy chce być dowódcą, o tyle powtarza się to z każdym sezonem i za każdym razem prowadzi ich to do kolejnych problemów. Zamiast wyciągnąć z tego wnioski obsadzają niewłaściwe osoby, na niewłaściwych stanowiskach, a na koniec walczą o uznanie na oczach tych, którzy nie powinni być tego świadkami.

Wieczne kłótnie, zero myślenia o wielu aspektach planu i tego, co się aktualnie dzieje, popełnianie tych samym błędów non stop, angażowanie niedoświadcznonych osób i poleganie na ich kompetencji. Istna karuzela śmiechu, która w pierwszym sezonie była tym punktem, który dodatkowo fascynował i dawał widzowi ten dreszczyk emocji. W drugim sezonie był lekko zbędny, ale dalej całkiem zrozumiały. Tym razem mamy trzeci napad i po raz trzeci, a właściwie czwarty, dokładnie te same sytuacje. A to zaczyna już przeszkadzać.

Dom z papieru 4 – warto czy nie warto?

No ostatecznie warto. Pierwszy odcinek sprawił, że poleciały mi łzy. Drugi odcinek sprawił, że przypomniałam sobie dlaczego tak bardzo kocham hiszpański i zamiast oglądać dalej, wyciągnęłam podręcznik i śmigałam z zadaniami. Absurdalność szóstego odcinka sprawiła, że ręce mi opadły, wyłączyłam seans, zaczęłam się śmiać, chociaż ostatnia w nim scena raczej powinna wyciskać mi łzy i stwierdziłam, że nie mam siły na więcej. Złamałam się jednak, bo zostawić serial bez dwóch ostatnich odcinków to naprawdę słabo.

No i dostałam. Ostatnie dwa odcinki drugiego sezonu to esencja tego, za co pokochałam ten serial. Nareszcie pojawiły się zwroty akcji, nareszcie ekipa zaczęła przechytrzać policję tak, jak robili to do tej pory, a my, widzowie dowiadywaliśmy się o tym w ostatniej chwili. To tutaj dotarło do mnie, że twórcy dają nam pewne nadzieje, a później je odbierają.

La casa de papel – tak, lubię oryginalny tytuł i na co dzień używam go znacznie częściej, niż naszego polskiego odpowiednika – to ogromna gra na emocjach. Pisałam w styczniu post o tym, dlaczego warto obejrzeć Dom z papieru. Dalej to podtrzymuję, choć po czwartym sezonie miałam mocno mieszane uczucia. Jeżeli piątka, o której jeszcze nic nie wiadomo, nie pójdzie torem, którym poszły dwa ostatnie odcinki czwartego sezonu i będzie tak absurdalna jak środkowe 3/4 odcinki, to pewnie nie będę tego serialu polecać tak bardzo. Tymczasem, jestem po uszy zakochana w bohaterach, jestem po uszy zakochana w konwencji i przyznam, że brakuje mi tak dobrych seriali, na które w takim napięciu wyczekuję i które z takim napięciem bym oglądała.

A Wy już widzieliście sezon 4. Domu z papieru? Jak wrażenia?

.

Related Posts

E-book

Archiwum