Dieta ketogeniczna (wady, zalety, jadłospis) – moje początki

Dieta ketogeniczna – długo się do niej zbierałam, ale wreszcie rozpoczęłam. Dokładnie tydzień temu. Postanowiłam więc napisać post. Dla siebie, dla Ciebie i dla każdego, kto także nosi się z zamiarem rozpoczęcia keto, ale nie jest pewien czy powinien. Albo czy jest to odpowiedni moment.

Czym jest dieta ketogeniczna?

Dieta ketogeniczna zakłada zwiększenie podaży tłuszczów na rzecz ograniczenia przyjmowania węglowodanów. W ten sposób, w organizmie dochodzi do tzw. ketozy, czyli procesu rozpadu tłuszczów.

Jako, że na co dzień, energię czerpiemy z węglowodanów, kiedy maksymalnie je ograniczamy, nasz organizm zaczyna szukać źródła energii gdzie indziej. Zaczyna wtedy czerpać energię z tłuszczów i ciał ketonowych. Dlatego też dietę tę określa się często hasłem „Jedz tłuszcz, żeby spalać tłuszcz”.

Kiedy organizm przestawia się na czerpanie energii z tłuszczów, posiłki, które wchodzą w skład naszego menu, nie muszą być obfite, a zapewniają uczucie sytości i eliminują chęć podjadania. Menu bazuje przede wszystkim na mięsie, tłustych rybach, maśle, warzywach i nabiale. Odstawiamy wszelkie makaraony, czy ziemniaczki, które serwują nam węglowodany.

Dieta ketogeniczna – zalety i wady

Warto zacząć od tego, że dieta ketogeniczna, w swoim pierwotnym założeniu, nie była dietą redukującą masę. Wykorzystywano ją w żywieniu dzieci chorych na lekooporną padaczkę oraz rzadkie schorzenia metaboliczne i genetyczne. W tej chwili stosowana jest powszechnie – zarówno do redukcji masy ciała, jak też przez sportowców. Trzeba jednak pamiętać, że dieta jest dość mocno restrykcyjna, dlatego nie jest zalecana dla wszystkich. Powinna być wykluczona w przypadku wszelkich problemów z wątrobą, trzustką, czy nerkami, jako że jeszcze bardziej obciąża te narządy.

Podczas przechodzenia organizmu w stan ketozy, odczuwa się wiele nieprzyjemnych stanów. Organizm jest osłabiony, odczuwa się zmęczenie, otępienie, wręcz brak koncentracji. Poza tym nasze ciało i jama ustna potrafią wydzielać nieprzyjemny zapach. Możliwe jest odczuwanie dużego głodu, pojawia się zwiększona chęć na słodycze. Przechodzeniu w stan ketozy mogą także towarzyszyć bóle w dolnej części brzucha, a także zwiększona ilość oddawania moczu.

Kiedy jednak „przetrwa się” czas adaptacji i przeżyje tzw. „grypę węglowodanową”, pojawia się szereg plusów. Po udanej adaptacji poprawia się nasze samopoczucie oraz poziom energii. Poza tym następuje redukcja tkanki tłuszczowej. Dużo szybciej można się też nasycić, tłuszcz dłużej też trzyma i nie trzeba tak często jeść.

Mój początek z dietą ketogeniczną

Wydaje mi się, że tyle wstępu starczy. Jako, że nie każdy miał styczność z tego rodzaju dietą, chciałam pokrótce nakreślić, na czym ona polega. Zwolenników jest tak wielu jak przeciwników. Naukowcy ścigają się też w udowadnianiu jej zalet i słuszności, tak samo jak jej negatywnego wpływu na organizm człowieka. Wychodzę jednak z założenia, że wszystko jest dla ludzi. Dopóki nie żywisz się tylko kapustą kiszoną, nie głodzisz się, albo nie ograniczasz kluczowych dla siebie składników, to wszystko może być okej. Trzeba być tylko świadomym swojego stanu zdrowia, być świadomym jak działa dana dieta, co warto monitorować i na czym się skupić. Nie biec na ślepo do celu Xkg mniej, tylko obserwować swój organizm i dostosować się do jego rytmu. Zdrowie i zbilansowane odżywianie są ważniejsze, niż te kilka kilogramów mniej.

Dlaczego postawiłam na dietę ketogeniczną?

Dlatego, że uzbierałam trochę zbędnego bagażu, z którym czas najwyższy się rozprawić. Dla zdrowia właśnie. Zarówno tego zdrowia fizycznego, jak i psychicznego, które ma dość tych wszystkich zawiłych procedur myślowych, z którymi się zmagam. Wielokrotnie miałam podejście do odchudzania – głównie z dietetykami, żeby nie bawić się na własną rękę tym, czego nie rozumiem, albo o czym na różne sposoby piszą w Internecie. Każda z diet, z których korzystałam, opierała się na zbilansowaniu składników, ograniczenia ich do wyliczonej odpowiednio liczby kalorii, a także zwiększeniu aktywności fizycznej. Za każdym razem, czy to gotowałam sama, czy korzystałam z gotowych, pudełkowych diet, moja historia wyglądała dokładnie tak samo.

Pierwszy miesiąc z ogromnym sukcesem. Zawsze te 4/5 kg w dół, sporo energii, zwiększająca się kondycja. Po miesiącu, choć nic się nie zmienia, albo obniżam wręcz kaloryczność a aktywność wzrasta, maksymalny wynik jaki osiągam to 0,3kg MIESIĘCZNIE, które w kolejnych miesiącach spadają do 0,1kg, albo waga stoi w miejscu. Jest to niesamowicie demotywujące i kiedy po pół roku pilnowania wszystkiego co jesz, poza 4kg, w pierwszym miesiącu, zrzucasz kolejny kilogram przez kolejne pięć miesięcy, nie widzisz sensu w pilnowaniu się, jeżeli jedzenie standardowe, bez pilnowania każdego grama robi dokładnie to samo.

Dlaczego więc teraz? Z racji tego, że dieta ketogeniczna wiąże się z adaptacją, która trwa bardzo różny okres. Czasem trwa to kilka dni, czasem kilka tygodni. Przez okres adaptacji, jak wskazałam wyżej, odczuwa się zmęczenie i zmniejszoną koncentrację. Wyszłam z załozenia, że lepszego momentu jak kwarantanna i ograniczone poruszanie się poza domem, nie nastąpi. Dlatego też wykorzystuję okres pandemii i wielu restrykcji do maksimum i próbuję rzeczy, w stosunku do których czułam się do tej pory ograniczona.

Jak zaczęłam dietę ketogeniczną?

Jako, że rozumiem koncept diety ketogenicznej, ale nie jestem wstanie jeszcze konkretnie wszystkiego sobie wyliczyć i nie chciałam zrobić sobie krzywdy, postawiłam jednak na dietę pudełkową. Przy poprzednich dietach korzystałam z Fitness Catering (ciekawa firma, ale kompletnie nie moje smaki – wiele dań po prostu wyrzucałam, albo nie byłam wstanie zjeść, więc pieniążki były wyrzucane do śmieci), Body chef (przepyszne jedzonko, ale testowałam dietę niskowęglowodanową, której wtedy nie rozumiałam i przez ogólne osłabienie organizmu, po prostu z niej zrezygnowałam) oraz Świeży ranek (przepyszne, różnorodne jedzenie, które każdego dnia mnie zaskakiwało – cena do jakości bardzo fajna i to z tym kateringiem byłam najdłużej).

Tym razem robiłam research na nowo i firma, która zwróciła moją uwagę to AfterFit. Głównym problemem diety pudełkowej, dla diety ketogenicznej, była jej cena. Dieta ta zazwyczaj jest piekielnie droga a tutaj cena okazała się całkiem przyzwoita dla interesującego mnie wymiaru czasowego*. Dlatego też zdecydowałam się przetestować usługi tej firmy i na razie jestem zachwycona. Bardzo dobre, świetnie doprawione posiłki, fajnie dobierane składniki, duża ilość warzyw. Mimo, że czasem korzystają ze składników, za którymi nie przepadam, wszystkie posiłki w całości, lub znacznej większości zjadam. Nic się nie marnuje. Walczę też ze sobą i daję szansę temu, co do tej pory z góry skreślałam.

*nie jest to reklama tego cateringu. Znalazłam ich w Internecie, kupiłam dietę za własne pieniążki i testowo wykupiłam na 10 dni.

Moje wrażenia po tygodniu na diecie ketogenicznej

Generalnie czuję się bardzo dobrze. Drugiego dnia zaczęło się osłabienie organizmu i lekki ból głowy. Towarzyszyły mi cały czas i cały czas je odczuwałam. Ból głowy zszedł mi w dniu wczorajszym. Nie chcę jeszcze jednak się ekscytować, bo nadal go lekko odczuwam, ale rzeczywiście czuję się znacznie lepiej. Poczułam też w ciągu tego tygodnia głód, pomimo najedzenia. Czuję się tak, jakby mój organizm przeszukiwał w tym, co zjadłam węglowodanów, których nie ma. Kiedy ich nie znajduje, krzyczy, że zjadłby coś jeszcze. Dziwne uczucie, bo czuję się pełna nawet jak zjem 1,5 jajka na twardo. Trzyma mnie to kilka godzin, a jednocześnie czuję zmienioną formę głodu. Mam też wrażenie, że pachnę nieco inaczej, ale tutaj chyba efekt placebo i niepotrzebnie panikuję. Mój chłopak nic na ten temat nie mówi, więc chyba nie jest źle :D

Poza lekkim osłabieniem, czuję się jednak dobrze. Cieszy mnie to, że nie mam ciągot do słodkości. Nie rusza mnie czekolada, nie ruszają mnie batoniki, nie ruszają żadne żelki ani chipsy. Nie sądziłam, że tak lekko przejdę do picia czystej wody, podczas gdy w ostatnich tygodniach moim głównym źródłem nawodnienia był aloes. Choć przyznam, że wczoraj miałam wodny kryzys i trochę więcej serwowałam sobie herbaty, żeby poczuć inny smak. Odczuwam coraz mniej głodu, spożywane posiłki znacznie bardziej mnie posilają, niż na początku.

Nie wiem jak długo potrwa mój okres adaptacji. Jestem pod wrażeniem tego, jak dobrze sobie radzę i jak lekko go przechodzę (oby się to nie zmieniło!). Obniżonej zawartości węglowodanów próbowałam raz. Po trzech dniach czułam się fatalnie, więc zaskoczona jestem tym, jak dobrze się tym razem czuję. A chciałabym zaznaczyć raz jeszcze, że węglowodany mam ograniczone do minimum.

Co jadam podczas diety ketogenicznej?

Myślę, że zdjęcia powiedzą Wam więcej, niż tysiąc słów. A słów już sporo dzisiaj natrzaskałam. Dlatego przygotowałam trochę materiału zdjęciowego z ostatniego tygodnia, który pokaże jak wyglądają teraz moje posiłki i co serwuje mi katering. Od razu też dodam, że jem posiłki na małych talerzykach i w małych miseczkach, bo nie potrzebuję większych porcji. Z dietą pudełkową zapewnione mam 4 posiłki, w weekendy żywię się sama i opieram się o 3 posiłki.

Wybaczcie też słabą jakość zdjęć – nie jestem jeszcze mistrzem układania i fotografowania swoich posiłków ;)

Omlet ala pizza z kabanosami
Omlet ala pizza z kabanosami – śniadanko
Pulpeciki wołowo-wieprzowe w sosie azjatyckim
Pulpeciki wołowo-wieprzowe w sosie azjatyckim z różyczkami brokuła
Wołowina w sosie chimichurri podana z surówką z marchewki i chrzanem
Kurczak w sosie cheddar podany z surówką wiosenną
Gulasz z kurczaka z kalafiorem
Pasta z pieczonej papryki z chlebkiem lnianym

Czy żałuję rozpoczęcia diety ketogenicznej?

Absolutnie nie! Wręcz przeciwnie. Bardzo się cieszę, że się na nią wreszcie zdecydowałam. Każdego dnia czuję się coraz lepiej. Zaczynam rozumieć ludzi, którzy mówią, że to nie jest dieta, to po prostu styl życia.

Czy zostanę z nią na stałe? Nie wiem! Może zabraknie mi zapału, może mnie to znudzi, ale na razie jest mi naprawdę dobrze. Pojadłabym więcej owoców. Dlatego ten zbliżający się, letni sezon z moimi ulubionymi owockami trochę mnie martwi. Jestem jednak pod wrażeniem, że nie brakuje mi w ogóle moich ukochanych makaronów.

Myślę, że to może być fajny sposób odżywiania, w którym to nie makaron będzie gościł na stale na moim stole, a fajnie przyrządzona roladka będzie nagrodą, tylko odwrotnie – odżywianie z ograniczoną ilością węglowodanów, w którym cheat mealem czy cheat dayem będą właśnie makarony i inne zakazane na co dzień produkty.

Zobaczymy! W końcu to dopiero początek! :)

Zostań ze mną na dłużej i bądź ze wszystkim na bieżąco:

Przeczytaj także

Dom z papieru sezon 4 – tam gdzie absurd goni absurd
Nauka koreańskiego od podstaw – wyzwanie 2020
3 sposoby na walkę z komarami!
Nie czytasz Olgi Tokarczuk? – Zrób z siebie idiotę!

Related Posts

E-book

Archiwum