Mam 25 lat i nie, to nie jest kryzys ćwierćwiecza. Oficjalnie, to nie skończyłam jeszcze 25 lat. Ale do celu. Ludzie umierają. Tak, wiem. Nie zaskoczyłam Was tą informacją, ale na mnie spadła niedawno jak grom z jasnego nieba. Owszem, zdaję sobie sprawę, że każdego czeka śmierć, że nie jesteśmy wiecznie żywi i że generalnie „w proch się obrócisz”. Ale wiecie jak to jest kiedy przez swoje życie ze śmiercią się człowiek zbyt często nie spotyka. I nagle kiedy dostaje telefon o ciotce, a jednocześnie dowiaduje się, że ojciec jest na pogrzebie kolegi z pracy, no to tak jakoś dociera do niego, że rzeczywiście ludzie umierają.

Wiem, że dla Was w tej chwili jest to poplątane i właściwie nie wiecie o co mi chodzi, ale ja sama przez długi czas nie wiedziałam o co mi chodzi. Próbowałam zebrać myśli i dojść do tego, co chciałabym przekazać. Nie doszłam, więc liczę, że pisanie znacznie bardziej rozjaśni mi w głowie – zazwyczaj pomaga ;)

MOŻE OD POCZĄTKU – PIERWSZY SZOK

Siedzę w pracy. Dzwoni telefon. Mama. Jestem zajęta, więc nie odbieram. W wolnej chwili oddzwaniam.

– Ciotka Iwona nie żyje.
– Że co Ty do mnie niby mówisz?
– No ciotka Iwona nie żyje.
– Żartujesz sobie?
– Nie, ja też w to nie mogę uwierzyć.
– Ale zaraz… ile ona miała lat?
– Nooo… 41.
– O ja pier…

ROZMOWY CIĄG DALSZY – SZOK DRUGI

– A tata też dzisiaj na pogrzebie jest.
– Jak to na pogrzebie? U kogo niby?
– U kolegi z pracy. W piątek miał wypadek jak wracał do domu. Pasażer żyje, on zmarł.
– Znam go, który to?
– Nie, nie znamy go. 38 lat. Żona. Dwójka dzieci.
– O masakra… co to się dzieje ostatnio? Jakaś plaga?

ALE CO Z TEGO?

No właśnie! Co z tego? Ani ciotka Iwona Was nie interesuje, bo jej nie znacie, ani kolega taty z pracy, którego nawet ja imienia nie znam. Teoretycznie ciotka, ciotką nawet nie była. Sąsiadka z lat dziecięcych. Masa czasu spędzona z nią i jej córkami. Stąd bliski kontakt. Stąd telefon od mamy. Ale wiecie co? W pierwszej chwili rozmowy brzmiały dość sucho i na zasadzie niedowierzania, trochę takich standardowych regułek na zasadzie: „No tak, taka młoda. Dziwne, że jej już nie ma. Jestem w szoku.” Dopiero z czasem do mnie to docierało coraz bardziej. Dreszcze przechodziły po moim ciele i myśli krążyły. 41 lat. 38 lat. Życie potrafi tak szybko zgasnąć. Przecież gdybym miała umrzeć w ich wieku to praktycznie za chwilę. Mniej, niż połowa życia mi została. Jedno niespodziewanie zmarło, bo nie było chore. Drugie w wypadku samochodowym.

Przecież też w każdej chwili może mi się coś stać. Pamiętacie o szkoleniu Marketing Masters, o którym pisałam w poprzednim poście? Przecież mniej więcej co dwa tygodnie jeżdżę teraz do Warszawy. Ostatnio jechałam w tragicznych warunkach. Trzygodzinna droga trwała osiem. Przecież w każdej chwili iskierka mojego życia może zgasnąć. I nie, nie chodzi o to, że dramatyzuję. Nie chodzi o to, że panikuję. Nie modlę się też namiętnie ostatnio do Boga, żeby wziął mnie do nieba, do aniołków, gdyby cokolwiek się stało. Ale te wydarzenia sprawiły, że zaczęłam o tym myśleć…

TAK BARDZO PĘDZIMY, TAK BARDZO MAMY INNYCH W DUPIE

Ile razy ktoś o pierdołę strzelił na Was focha? Ile razy ktoś, kto jest Wam bliski i z kim mieszkacie, albo spędzacie dużo czasu, milczał? Ile razy żałowaliście swoich słów, ale za nie nie przeprosiliście? Ile razy ktoś Was zranił jakimś słowem i nie próbował od razu załagodzić sytuacji? Właśnie o takich chwilach wtedy myślałam. Myślałam o tym, jak wiele osób przejełoby się tym, że nagle mnie nie ma. Kilka. Może kilkanaście. Kilkadziesiąt powiedziałoby – o kurczaki, szkoda Wredotka. Ale zastanawia mnie, ile osób żałowałoby, że mi czegoś nie powiedziało, że nie wykonało gestu, że nie wyciągnęło ręki, że nie zagaiło, że nie zdążyło przeprosić, poprosić, albo czegoś wyznać. Z iloma osobami sami żałowalibyście, że nie udało się się porozumieć, gdyby nagle wyparowały z Waszego życia i przeszły do tego, rzekomo, lepszego?
No właśnie! Zakładam, że wielu z Was żałowałoby kilku sytuacji z ostatnich dni, albo braku działań w wielu przypadkach.

Tak samo byłoby ze mną.

Wiem, że nie powinnam o tym myśleć, ale przez resztę dnia chodziłam roztrzęsiona. Jak wróciłam do domu, musiałam położyć się na 15 minut i wypłakać. Zrobiło mi się lepiej. Żyję dalej. Nie panikuję. Nie stałam się chodzącym świadectwem dobroci dla ludzi.
Po prostu jestem świadoma wielu rzeczy i nie mam zamiaru wprowadzać zbędnego zamieszania, albo niepotrzebnie pewnych spraw przeciągać. Mogę po prostu nie mieć później czasu, żeby zrobić to, co zrobić powinnam. A po co później żałować?
W końcu nie wiemy co i kiedy nas czeka.

A LUDZIE UMIERAJĄ

Dlatego doceniajcie ludzi wkoło siebie.
Chyba po prostu właśnie to i sobie i Wam chciałam przekazać.

Żeby nie było za późno ;)

 

Jeżeli spodobał Ci się post, polub fanpage i zostań ze mną dłużej:

Related Posts

E-book

Archiwum