Postanowienia noworoczne na 2021, czyli możesz wszystko, nic nie musisz

Nowy rok to taki okres, kiedy wszyscy tworzą postanowienia noworoczne. Robię je i ja, choć z roku na rok podchodzę do nich zupełnie inaczej, dostosowując je tak, żeby jak najlepiej spełniały swoje zadanie. Stąd też w tym roku post ten pojawia się tak późno. Postanowiłam przeanalizować swoje postanowienia na 2020 rok pod kątem tego, które udało mi się spełnić, a na których poległam. Co więcej, przeanalizowałam to, dlaczego ich nie spełniłam i wyciągnęłam odpowiednie wnioski. Dzisiaj dzielę się efektem moich przemyśleń, które poskutkowały chyba najdłuższym wpisem w historii mojego bloga. Życzę więc dużo cierpliwości przy przedzieraniu się przez gąszcz wyprodukowanych liter i mam nadzieję, że zostaniesz ze mną do końca ;)

Czy warto robić postanowienia noworoczne?

Ciężko jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, czy warto robić postanowienia noworoczne. Wszystko zależy od naszego nastawienia, ale też tego, jaką metodykę zastosujemy. Czy nasze postanowienia rzeczywiście będą nasze, czy będą wymarzonym życiem, ku któremu nie zrobimy żadnego kroku.

Sama przez lata tworzyłam sobie postanowienia, których nie miałam szans osiągnąć. Każdego roku łapała mnie frustracja, bo wpisywałam na listę rzeczy, które nigdy nie załapały się na szczęśliwe zakończenie. Problem w tym, że wydaje nam się, że czegoś chcemy, albo wpisujemy coś na listę, bo zrobił to ktoś inny. Kiedy przychodzi koniec roku i czas „rozliczenia” okazuje się, że nawet nie pamiętamy co sobie zaplanowaliśmy. Ciężko jednak schudnąć 10kg kiedy nie zmienia się swojej diety. Niemożliwym jest nauczyć się angielskiego, jeżeli nie spędziliśmy nawet 5 minut na jego nauce.

Dlatego też poprowadziłam dialog sama ze sobą. Przeanalizowałam swoje pragnienia, przemyślenia i wymierzyłam siły. Sprawdziłam jak wyglądały plany na poprzedni rok i dopiero po całej tej analizie przygotowałam plan na 2021 rok.

Postanowienia noworoczne – nowy rok, nowa ja!

Ostatnio, na Instagramie, w kręgach osób, które prowadzą Bullet Journal, przeczytałam o idei słowa roku – #onelittleword. Wspomniała o nim worqshop. Początkowo nie do końca poczułam jego moc i to, jakie mogłoby mieć dla mnie znaczenie. Kiedy podeszłam do „wymyślania” swojego słowa roku, miałam wrażenie, że krążę wkoło i tylko kiwam twierdząco głową przy słowach innych, które pasowały do mnie. Jednak żadne z nich nie miało dla mnie takiego znaczenia, żebym miała motylki w brzuchu, serduszko szybciej biło i rzeczywiście to słowo było MOJE.

Wiem, że brzmi to niedorzecznie i opowiadam o tym słowie, jakby miał to być co najmniej nowy, życiowy partner, ale po części taka jest jego idea. Nic jednak do mnie nie przemawiało tak, jak powinno. Ta historia ma jednak happy end, bo moje słowo przyszło do mnie samo. Nieplanowane. Niespodziewane.

2021 rok to REWOLUCJA

Moim słowem roku jest słowo REWOLUCJA. Wiem, wiem… brzmi groźnie, prawda? Wcale tak nie jest. Nie zostanę nagle wojującą księżniczką Xena, nie wyjdę z transparentem na ulicę. Jednak w mojej głowie dzieje się rewolucja. I pod hasłem rewolucji życiowej chciałabym, żeby stał ten rok.

Zdrowie fizyczne oraz psychiczne

Jak już wspominałam w jednym z ostatnich wpisów – warto się badać – pod koniec 2020 rozpoczęłam ogólny przegląd organizmu. Z początkiem 2021 chciałabym dokończyć wszelkie zlecone badania. Ponadto, przez cały rok chcę regularnie monitorować stan mojego organizmu, żeby być pewną, że wszystko jest okej. Jak ładnie podsumował jeden z komentujących tamten wpis – dbamy o przegląd naszych aut, ale zapominamy o nas samych. Stąd też koniec z zaniedbywaniem siebie i własnego zdrowia. Od razu zaznaczę, że nie chcę jak fanatyczka biegać po wszelkie skierowania i sprawdzać wszystko non stop. Jednakże są takie punkty na liście każdego człowieka, które warto monitorować i mieć pod kontrolą. Tym bardziej, kiedy ma się już na koncie jakieś schorzenia, jak np. niedoczynność tarczycy.

W ramach zdrowia fizycznego w grę wchodzi także odpowiednia dieta oraz ćwiczenia. W tym roku skończę 28 lat a stan mojej kondycji jest godny pożałowania. Zdaję sobie sprawę, że nie jestem sportowcem i nie przebiegnę w 2021 maratonu (choć kto wie co mi strzeli do głowy), ale mając pracę siedzącą i będąc leniwą parówą, warto zadbać i o ten aspekt. Nie wiem jeszcze na jaki rodzaj ruchu postawię. Czekam w tej chwili na otwarcie basenów, bo pływanie to rzeczywiście jedna z moich ulubionych aktywności. Chciałabym też zacząć biegać, ale z tym mi nigdy nie wychodzi, więc nie łudzę się, że to zrobię. Jeżeli się uda to super, jeżeli nie, będę szukać swojej ukochanej formy aktywności do skutku.

W kontekście diety planem jest powrót do diety ketogenicznej, którą przetestowałam w ubiegłym roku. Dieta ta nie dość, że przyniosła pożądane skutki w postaci straconych kilogramów, to jeszcze sprawiła, że fantastycznie czułam się ze samą sobą. Plan był zacząć od początku stycznia co niestety mi nie wyszło, ale nie odpuszczę i jak tylko ureguluję kilka tematów, wracam do tego właśnie rodzaju żywienia.

Plan na zdrowie psychiczne

Poza zdrowiem fizycznym, chcę także skupić się na sobie i swojej psychice. Jest to kolejny aspekt, który bardzo często zaniedbujemy. To, co się dzieje w naszej głowie, wpływa na to jak wygląda nasze życie i jak do niego podchodzimy. Dlatego też, niestety, ale dopiero w lutym, chciałabym pójść do psychologa i poukładać sobie wszystko to, co ułożenia wymaga. I od razu dla tych sceptycznych – nie jestem chora psychicznie (chyba! ;)), nie mam depresji, czy myśli samobójczych. Mam jednak sporo stresu na co dzień, mocno przejmuję się wieloma sprawami, które są tak naprawdę pierdołami, a które dokładają mi jeszcze więcej stresu, szybko się irytuję, dbam o wszystkich wkoło, zaniedbując samą siebie i swoje uczucia.

Dlatego uważam, że pójście do psychologa i zrobienie i tutaj przeglądu i poukładanie mętliku w głowie może tylko pomóc. Skoro robię morfologię, cytologię, czy USG tarczycy, to dlaczego nie mam przejrzeć tego co dzieje się w moich myślach, nie ułożyć tego tak, jak trzeba i nie ułatwić sobie życia? Po co zamęczać się tym, co nie ma znaczenia, albo przeżywać coś bardziej niż trzeba? Terapia nie oznacza, że jesteśmy wariatami. Terapia oznacza, że dbamy o samych siebie i świadomie chcemy zadbać o swój własny komfort.

Wygląd, uroda, pielęgnacja

Nazwijcie mnie próżną, ale mam to gdzieś. Chcę czuć się dobrze sama ze sobą. Nie, cofnij! Chcę się czuć zajebiście sama ze sobą. Nie mam problemu wyjść z domu w „domowych” ciuchach. Nie mam też problemu, żeby założyć marynarkę i obcasy. Do pracy raz chodzę umalowana i odwalona, innym razem pojawiam się w biurze 20 minut po przebudzeniu co powoduje pytania kolegi czy spałam za kółkiem, bo wyglądam jakbym się obudziła przed otwarciem drzwi do biura. Pokazuję swoją wartość tym jakim jestem człowiekiem i jak działam, a nie tym jak wyglądam.

Niemniej, jestem kobietą. Każda z nas lubi podobać się innym, ale co najważniejsze – każda z nas chce się czuć dobrze w swojej skórze.

Stąd też, w tym zakresie i się już podziało i dziać się będzie jeszcze więcej. Z nowym rokiem odebrałam dwie pary nowych okularów, przy których wyszłam ze swojej strefy komfortu i wybrałam oprawki, po które normalnie bym nawet nie sięgnęła, żeby je przymierzyć. W czwartek byłam u fryzjera – ścięłam i ogarnęłam włosy. I choć nie osiągnęłam wymarzonego efektu czuję się jakby ze straconymi włosami, zniknęła niepożądana część mnie. Możecie to wyśmiać, ale chcąc nie chcąc, włosy są dla ludzi czymś szalenie istotnym, co zresztą w wielu kulturach determinuje człowieczeństwo. To dlatego w czasach wojny, kiedy ludzie trafiali do obozów, na dzień dobry golono im głowy. To dlatego jedną z niestandardowych tortur było wyrywanie włosa za włosem i obdarcie człowieka z jego człowieczeństwa.

No tak, ale ja nie o tym. Włosy zawsze były dla mnie pewnego rodzaju nowym startem. Dla wielu może wydać się to śmieszne, ale radykalne zmiany wprowadzam zazwyczaj wtedy, kiedy radykalne rzeczy dzieją się w mojej głowie. Tak też jest w tym roku. Czuję się lżejsza, czuję się ładniejsza, czuję, że zyskałam supermoc pozbywając się tego, co było już zaniedbane wielokrotnym farbowaniem.

Regularna pielęgnacja

Co będzie dalej? Regularna pielęgnacja. Mam problemy skórne, z którymi potrafię sobie poradzić, ale zazwyczaj je zaniedbuję. Nie chodzę w łachmanach i nie wyglądam jak bezdomna, ale czasami w biegu i zajmowaniu się problemami innych, kompletnie nie zajmuję się sobą i pielęgnacją samej siebie. Miesiącami potrafię nie malować paznokci a wiem, że kiedy się nimi zajmę, czuję się na maksa kobieco. Tygodniami nie nawilżam odpowiednio cery, co zajmuje 3 minuty wieczornej pielęgnacji a potem przez tydzień płaczę, że jakieś dziwne przebarwienia mam na skórze.

Dlatego koniec z wymówkami – czas zająć się sobą, żeby czuć się kobieco. Dla samej siebie. A jak wybiorę dres i potargane włosy, to będzie mój świadomy wybór i chęć właśnie takiej „stylówki” a nie przykra konieczność, bo się nie wyspałam, nie chciało mi się, albo wolałam stracić godzinę na głupich filmach na YouTube, zamiast oderwać się na 3 minutki i zrobić coś dla siebie. Kocham podejście Ani z bloga Ania Maluje, która robi sobie niedziele dla samej siebie – gorąca kąpiel z książką i lody. Odcina się od swoich obowiązków, od Internetu i zajmuje się samą sobą. Chcę takiego czasu dla siebie, żeby po prostu się ukochać i sprawić samej sobie pożądaną przyjemność.

Wyjście ze strefy komfortu

To jak w związku z okularami jesteśmy przy strefie komfortu, to chciałabym z niej wychodzić coraz bardziej. Jestem jedną z tych osób, które zawsze mówią, że im się nie uda. Przecież ja nie dam rady. Nie potrafię. Nie umiem. Jestem za leniwa, żeby spróbować. Jestem za wysoka. Za niska, za gruba, za brzydka.

Ten temat pomoże mi pewnie przepracować terapeuta, ale moje nastawienie już dość mocno się zmienia w tym zakresie. Nie jestem „za jakaś”. Jestem sobą. Jestem Pauliną, która może spróbować wszystkiego. Może mi nie wyjść. Może mi się nie spodobać. Ale dlaczego mam nie próbować? Żeby potem na łożu śmierci pluć sobie w brodę jakie głupie ograniczenia na siebie nałożyłam? Za dużo już rzeczy przeszło mi koło nosa, żeby tracić więcej czasu.

Przykładów konkretnych nie dam, bo nie wiem co to będzie, ale czas skończyć z „nie”. Zaczęłam od okularów, co dla jednych będzie głupie, ale dla mnie to był duży krok w nieznane. Chciałabym morsować. Spróbować tańca na rurze. Chciałabym pojechać w miejsce, które wydawało mi się „nie dla mnie” w kontekście tego, że mogłabym czegoś nie zrozumieć, nie odnaleźć się. Nie wiem jak dużo okazji do takich wyjść ze strefy komfortu mieć będę, bo nadal żyjemy w pandemicznym świecie i nigdy nic nie wiadomo.

Jednakże chcę być otwarta na nowości, próbować tych rzeczy, o których zawsze mi się marzyło. Nie chcę ograniczać sama siebie czymś, co istnieje tylko w mojej głowie. W końcu jestem małym pyłkiem w tym całym wszechświecie, więc wielu ludzi nawet nie zauwaMTak samo mało osób odnosi sukces bez porażek. Więc chcę skończyć z myśleniem, że jak raz mi się coś nie udało to jestem takim nieogarem, że to nie dla mnie i nie dam rady. I’ve got the power! ;)

Czas na biznes i inwestycje

Dobra, koniec z tym coachingowym pierdololo. Popłynęłam mocno,ale miałam ogromną potrzebę wyrzucenia tych wszystkich myśli z głowy. To jest ten moment kiedy jeszcze bardziej sobie wszystko układam i potwierdzam sens wszystkiego, co do tej pory było jedynie w mojej głowie. No dobra, przechodząc do rzeczy.

Własna firma

W 2021 roku chciałabym założyć firmę. Właściwie jednoosobową działalność gospodarczą. To jest temat, który do tej pory mocno mnie przerażał i paraliżował. Nie wiem jeszcze czy ten rok na to pozwoli, bo cały czas obserwuję co przynosi nam pandemia i z czym każe nam się zmagać, ale wstępny plan jest taki, żeby maksymalnie, do końca trzeciego kwartału być na swoim :)

Inwestycje oraz dywersyfikacja dochodu

Dodatkowo, chciałabym zgłębić nieco świat inwestycji i dywersyfikacji swoich źródeł dochodu. Jestem w gronie tych szczęśliwców, którzy w 2020 utrzymali swoje miejsce pracy. Co więcej awansowałam na managera zespołu i powiększyłam zespół o 3 nowe osoby. Nie narzekam więc na to, co robię, ale żyjemy w takich czasach, że nigdy nic nie wiadomo. Czuję się bezpieczna i szczęśliwa w moim obecnym miejscu pracy. Niemniej, chciałabym mieć taki 100% komfort psychiczny i wiedzieć, że mam plan awaryjny, gdyby cokolwiek poszło nie tak. Plus staram się oszczędzać i szkoda, żeby dodatkowe środki leżały na koncie w banku, który każdego miesiąca przelewa mi kilkanaście groszy za odłożone środki. Chciałabym, żeby pracowały i pozwalały cieszyć się komfortem codziennego życia bez obawy o to, czy będę miała na czynsz, bądź na to, żeby wrzucić coś do garnka.

Języki obce – plan nauki języków na 2021

Punkt ten pojawia się każdego roku i spalony jest już od samego początku. Z roku na rok wydaje mi się, że podchodzę do niego odpowiednio. Ostatecznie okazuje się, że nie. To był główny punkt moich analiz tego, co poszło nie tak i dlaczego plan na 2020 nie wypalił.

W tym roku królować będą u mnie trzy języki. Angielski, hiszpański i koreański. Każdego roku kusi mnie, żeby spróbować czegoś nowego i wtedy kompletnie nic nie idzie po mojej myśli. Dlatego zamykam się na swoją chęć ekploracji kolejnych języków, dopóki nie uporam się z tym, co dla mnie najistotniejsze. Zdaję sobie sprawę z moich ograniczeń i zrozumiałam, że nie zrobię wszystkiego, o czym tylko marzę. A przynajmniej nie w tym samym czasie narzucając sobie ogrom innych zadań.

Plan na angielski w 2021

Stąd też zacznę od angielskiego. Historia będzie krótka. Znam język na poziomie B2/C1. Wykorzystuję go na co dzień, także w pracy. Pracuję blisko z native speakerem, z którym wszystkie ustalenia przeprowadzam właśnie w języku angielskim. Do tego firma zapewnia mi lekcje angielskiego dwa razy w tygodniu z czego chętnie korzystam. Plan na 2021 to większe skupienie na płynności językowej i odpowiedniej wymowie. Nie jestem native speakerem, ale niedużym wysiłkiem, dość mocno można poprawić swoje pronunciation, stąd też tym właśnie chciałabym się prywatnie zająć w tym roku.

Plan na hiszpański w 2021

Dalej jest hiszpański, którego poziom oceniam na A2, może początek B1. Rok rozpoczęłam małym, prywatnym wyzwaniem – miesiąc z hiszpańskim. Chcę przyzwyczaić się do regularnej, cyklicznej nauki, choćby trwać miała ona 5 minut dziennie. We wspomnianym poście pokazuję z jakich materiałów korzystam na ten czas. Znalazłam sobie dodatkowe narzędzia, które w chwili obecnej super się sprawdzają, ale jak będę miała pewność, że są okej, to rozpiszę się na ten temat w osobnym wpisie.

Dość ogólny plan na hiszpański to rozszerzenie słownictwa (to od zeszłego roku rzeczywiście mi się udaje), ogarnięcie czasów (z tym się zmagam i przegrywam tę nierówną walkę), z którymi stale mam problem, ale którym nigdy nie oddałam tyle serca, ile się należy oraz ćwiczenie płynności w mówieniu. Nie miałam do tej pory zbyt wielu okazji do mówienia, ani pisania a jest tyle możliwości wkoło, więc czas z nich skorzystać i wejść na wyższy level znajomości języka. Docelowo chciałabym wbić na B2, ale jeżeli będę na takim mocnym B1/B2, to też skończę ten rok ukontentowana.

Plan na koreański w 2021

Na mojej liście jest też koreański. Moje serduszko bije w jego kierunku od dobrych trzech lat. Dopiero rok temu poddałam się tej chęci i postanowiłam się uczyć. Do czasu. Przyszedł moment kiedy przestałam i do nauki już nie wróciłam. Dlaczego? Sama nie wiem, bo świetnie się z tym czułam, choć to duże dla mnie wyzwanie i całkiem nieźle mi szło.

Konkretnego planu na ten język nie mam, bo wiem, że z każdym krokiem będzie mi coraz trudniej, ale stopniowa nauka, krok po kroczku całkowicie mnie zadowoli. Zastanawiałam się czy nie odłożyć planu na kolejny rok, albo dać sobie na wstrzymanie, ale wtedy moje serduszko płacze. Wiem, że to kierunek, w którym chcę podążać, ale jest to też kierunek niełatwy. Dlatego nie narzucam sobie skończenia konkretnych podręczników, czy nauczenia się danej liczby słówek. Idę za głosem serca, delektuję się nauką i wierzę, że przyniesie to porządany skutek.

Podsumowanie

Rok 2021 to jedna wielka rewolucja. W głowie, w sercu i duszy. Planów mam oczywiście więcej. Choćby skończenie z wszelkimi toksycznymi relacjami, czy podróże. Gdybym miała jednak omawiać każdy punkt to mogłabym pisać w nieskończoność i Was zanudzać. Albo skończyłabym rok sfrustrowana z piosenką w tle „Znowu w życiu mi nie wyszło”.

Stąd też dzielę się najważniejszymi punktami mojej rewolucji. Tym co gra mi w sercu. Wszystkim tym, co widoczne będzie w mojej działalności na blogu. Swoją drogą zmieniłam ostatnio szablon i dość mocno konkretyzuję plan na moją obecność w sieci. Więc i tu dzieje się dużo.

Kończąc już te moje przydługie wywody, które też zmotywowane są wszystkim tym, na co ostatnio trafiałam w sieci. Przy okazji polecam wyzwanie journalingowe stworzone przez fenomenalną Alexę. Zerknij o co chodzi i dołącz, jeżeli masz ochotę – przelanie wielu swoich myśli na papier ma serio terapeutyczne wartości. Choć sama lubię pisać analogowo (do czego zachęca Alexa!), dla mnie formą journalingu jest mój blog właśnie, stąd też pojawił się tu ten wpis.

Jeżeli dotarłeś/aś aż tutaj i przeczytałeś/aś moje wynurzenia, to bardzo Ci za to dziękuję. Mam nadzieję, że 2021 będzie dla Ciebie łaskawy i spełnią się Twoje wszelkie plany i marzenia. Czy tworzysz swoje postanowienia, czy uważasz je za bullshit – to nie jest ważne. Ważne, żeby być dla siebie dobrym i żeby żyć w zgodzie ze swoimi potrzebami. Dobra… kończę, bo znów coachingowe pierdololo mi się załącza. Dzięki i do przeczytania w kolejnym wpisie. Albo komentarzu :P Podziel się swoimi planami, albo napisz mi, że odleciałam w kosmos. W każdym razie, życzę Ci miłego dnia i dobrego roku!

Zostań ze mną na dłużej i bądź ze wszystkim na bieżąco:

Related Posts

E-book

Archiwum