Wróciłam na dobre tory i czytam znacznie więcej. Dlatego też wracam z przeglądem literatury i dzisiaj przedstawię 4 książki, które w ostatnim czasie przeczytałam. Dwa tomy Kłamcy od Jakuba Ćwieka wydane przez SQN oraz dwie książki wydane nakładem wydawnictwa Papierowy Księżyc. Zapraszam serdecznie.
Cress – Marissa Meyer
Niesamowicie długo czekałam na ten tytuł i niesamowicie długo zeszło mi, zanim zaczęłam go czytać. Z Marissą Meyer zetknęłam się po raz pierwszy 7 lat temu, podczas pierwszego wydania Cinder. Przeczytałam także Scarlet, na której poprzednie wydawnictwo poprzestało. Na szczęście Papierowy Księżyc stanął na wysokości zadania i wznowił serię.
Cress to kontynuacja i trzeci tom retellingów. Tym razem na tapecie pojawia się zagubiona i opuszczona, tytułowa Cress, która reprezentuje roszpunkę. Cinder się skrywa, dążąc powoli do przejęcia władzy. Pomaga jej pozostała grupa bohaterów a do rebeliantów dołącza też Cress – skorupka uratowana przed śmiercią.
Cudowna, magiczna historia, która porywa, niesamowicie wciąga i którą chce się czytać. Bardzo szybko pochłaniam kolejne tomy, bardzo szybko przechodzę przez całą historię, chociaż ten tom, w niektórych momentach, dość mocno mi zgrzytał. Sam w sobie był dobry i wciągający. Niektóre wydarzenia były jednak tak bardzo naciągane, że to aż bolało.
Kojarzycie te motywy z filmów i książek, kiedy nic nie idzie po myśli bohaterów, ale jakimś cudem, magicznym zrządzeniem losu i ogromem szczęścia znajdują się w tym samym miejscu i w tym samym czasie rozwiązując nagle bezproblemowo swoje problemy? No właśnie to uwiera mnie w Cress, bo dokładnie to się tutaj dzieje.
Poza tym, jest to kawałek naprawdę dobrej historii, która nie wnosi może jakiegoś szczególnego powiewu świeżości – mam nadzieję, że Winter przyjdzie w tym zakresie z wybawieniem i da ten ogrom emocji i walk, na który liczyłam już tutaj. Nie mogę się doczekać zakończenia historii – jestem niesamowicie ciekawa jak to wszystko potoczy się dalej.
Chłopiec jeden na milion – Monica Wood
Książka, po którą sięgnęłam w ciemno. Raz na jakiś czas, Papierowy Księżyc wydaje taką pozycję, o której niewiele wiem, ale którą mam ogromną ochotę przeczytać. Tak też było z chłopcem jednym na milion. Niesamowicie się cieszę, że zaufałam swojej intuicji, bo dzięki temu przeczytałam tę fantastyczną historię.
Książka opowiada o przyjaźni 11-letniego chłopca, ze 104-letnią Oną Vitkus. Chłopiec odwiedza kobietę i opowiada jej o rekordach Guinessa, których jest ogromnym fanem. Razem planują pobicie przynajmniej jednego rekordu. Różnica wieku, niemal 100 lat, staje się kompletnie nieistotna, ponieważ między tą dwójką pojawia się przyjaźń. Początkowo niepewna tej przyjaźni, przywiązuje się do chłopca, zaczyna mu ufać i mocno angażuje się w to całe bicie rekordów. Nastaje jednak pewien dzień, kiedy chłopiec się u niej nie pojawia. Zamiast niego, na ganku staje Quinn, ojciec chłopca, który dojrzewa do tego, żeby dokończyć dzieło syna.
Chłopiec jeden na milion to historia, która jest niesamowicie nostalgiczna. Pokazuje kruchość ludzkiego życia, a także to, jak łatwo jest coś stracić a jak trudno wypracować coś trwałego. Wartościowego. Pokazuje jak wiele rzeczy zbywamy, jak wielu nie dostrzegamy, a jak wielu pozwalamy uciec nam sprzed nosa, żałując już po fakcie. Książka jest szczera do bólu. Nie maluje przed nami wyidealizowanego świata. Chociaż jest spokojna, a wydarzenia w niej przedstawione biegną swoim tempem jest też bardzo dosadna. Uświadamia, że nie zawsze to, do czego dążymy jest tym, czego pragniemy.
Wartością tej książki są jej bohaterowie, którzy są bohaterami z krwi i kości. Prawdziwi. Cierpiący, czerpiący radość, budujący zaufanie, albo tracący zaufanie. Cała historia prowadzona jest jednak powoli, przez co zdarzają się monotonne momenty, które mogą znużyć. Mimo wszystko to, żeby poznać zakończenie historii i rozpracować niektóre zachowania czy uczucia jest silniejsze i na pewno dobrniecie do końca ciesząc się, że mogliście poznać tę niesamowitą, choć bardzo prostą historię. Ta prostota sprawiła, że książka wycisnęła ze mnie łzy. Bardzo dobry tytuł, który serdecznie polecam.
Kłamca 2,5 i 2,8 – Jakub Ćwiek
Kolejne dwa tomy przygód Lokiego, które porwały rzesze czytelników. Tym razem przedstawię tomy przystankowe, które zostały napisane znacznie później, niż pozostała część histori. Są jednak świetnym uzupełnieniem całej serii i bawiłam się z nimi równie dobrze, co z pozostałymi książkami.
Machinomachia, czyli tom 2,5 to tom, który określiłabym słowem Hefajstos. Loki otrzymał wreszcie wolną rękę. Razem ze swoimi „parobkami” tj. Erosem oraz Dionizosem, a także Jenny, tropi bogów z dawnych wierzeń, którzy pozostają w ukryciu. Problem pojawia się w momencie, w którym dawno zapomniany bóg daje o sobie znać. Loki robi wszystko, żeby chronić Tokio i ostateczny rezultat jego działań jest niezwykle… zaskakujący! :)
„- Podobno liczy się wnętrze – spróbował zażartować Loki.
– Bzdura. Miałam okazję przyjrzeć się trochę twojemu i nie wiem, co ludzie w nim widzą. Flaki z olejem… to znaczy z krwią. W każdym razie nic specjalnie ciekawego.”
Papież Sztuk to tom 2,8. Jakby to Wam opowiedzieć fabułę – Loki znów wpada z kłopoty, bo… stworzył nowego boga. Taki tam drobny przypadek i Dezyderiusz Crane zostaje bogiem popkultury i jednocześnie jednym z najgroźniejszych przeciwników, z jakim Loki miał do czynienia.
Oba tomy są pełne akcji. Loki jest w swojej najwyższej formie – kłamie, kombinuje i jest egoistyczny. Do tego przemawia przez niego ogrom głupoty, którą przekuwa w „szczęśliwe zakończenia”. Mam wrażenie, że dopiero teraz dostaliśmy Lokiego, jakiego chcieliśmy od początku.
Akcja jak zwykle, w obu tomach, pędzi jak szalona. Fabuła jest ciekawa i niesatandardowa. Humor pozostaje na tym samym poziomie i styl jest także charakterystyczny dla Jakuba Ćwieka. W przypadku obu tomów bawiłam się tak samo dobrze jak w przypadku innych tytułów z serii.
Zostań ze mną na dłużej i bądź ze wszystkim na bieżąco: