Venom (2018) – nie taki symbiant straszny, jak go malują

Jakiś czas temu zdecydowałam się zapoznać z uniwersum Marvela. Druga część Deadpoola spodobała mi się tak bardzo, że doszłam do wniosku, że czas najwyższy poznać produkcje, którymi zachwyca się cały świat. Dotarłam mniej więcej do połowy (pomijając seriale) kiedy na ekranach kin pojawił się Venom. Długo zastanawiałam się, czy udać się do kina, czy poczekać i obejrzeć go w domu. Nie wiedziałam na ile łączy się z pozostałymi filmami i na ile muszę znać całe uniwersum, żeby obejrzeć tę produkcję. W końcu, bardzo spontanicznie, bo z dnia na dzień, postanowiłam jednak wybrać się do kina i obejrzeć najnowszą propozycję studia Marvel – Venom.

Venom (2018)

OCZEKIWANIA VS. RZECZYWISTOŚĆ

Tym razem nie miałam kompletnie żadnych oczekiwań. Filmy Marvela, które widziałam do tej pory przyzwyczaiły mnie do specyficznego, łatwoprzyswajalnego dla mnie humoru. Poza tym, jako że nie wiedziałam czego się spodziewać, postanowiłam nie liczyć na nic. Zetknęłam się z mało przychylnymi recenzjami, jednak nie czytałam ich zbyt dokładnie, żeby nie popsuć sobie zabawy. Dlatego też Venom miał u mnie białą kartę, z którą zrobić mógł wszystko.

Co więc się wydarzyło? Na pewno nie jest to najlepsza produkcja Marvela, z jaką miałam do czynienia. Dużo bardziej podobał mi się np. Iron Man. Mimo wszystko bardzo dobrze się bawiłam i cieszę się, że nie nastawiałam się na świetną produkcję, bo wiem, że wtedy film by mi się nie spodobał. Bez oczekiwań, nastawiając się po prostu na odrobinę rozrywki, wyszłam z kina zadowolona.

NO DOBRZE, ALE O CO CHODZI Z TYM CAŁYM VENOM’EM

Venom opowiada historię Eddiego Brocka – reportera, który poszukuje prawdy. Natyka się na nieupublicznione dokumenty, które mówią o tym, że Fundacja Carltone’a Drake’a prowadziła badania, przez które ludzie stracili życie. Walka Eddiego o prawdę i o jej dowiedzenie sprawiają, że staje się żywicielem dla symbianta. Od teraz nie tylko walczy z organizacją, ale także z „pasożytem”, który zamieszkał jego ciało.

Eddie Brock, w którego rolę wcielił się Tom Hardy okazuje się być bohaterem niejako dramatycznym. W pewnym momencie, nie ważne co zrobi i tak przegra. Albo z własnym sumieniem, albo w swoim związku. Każdy ruch na szachownicy, który ma popchnąć grę do przodu sprawi, że coś pójdzie nie tak. Bez ogródek i bez wyrzutów sumienia dąży do poznania i ujawnienia prawdy. Jego działania sprawią jednak, że zostawi go ukochana, straci pracę i pozostanie sam ze sobą. No i jest jeszcze Venom, który lubi czasem zjeść jakiegoś człowieka i nie opuszcza Eddiego na krok.

TOM HARDY I INNI BOHATEROWIE

No właśnie. O ile w tych produkcjach Marvela, które miałam okazję oglądać, bohaterowie ciągnęli wszystkie historie i fantastycznie odnajdywali się w swoich rolach, o tyle w Venomie jest dość słabo.

Tom Hardy jest świetny i naprawdę dobrze ogląda się go na wielkim ekranie. To jak wcielił się w rolę żywiciela, kiedy symbiant zadomawia się w jego organizmie sprawiło, że nie raz bałam się jak to się skończy, śmiałam a nawet wzruszałam. Byłam pod wrażeniem emocji, które oddaje i jak realne się te wydarzenia wydają.

Venom (2018)

Z drugiej strony Riz Ahmed wcielający się w rolę Carltona Drake’a był dla mnie totalnym drewnem. Czarny charakter, który w sumie słabo radzi sobie z byciem czarnym charakterem. Dobry to on nie był, ale zabrakło mi tego czegoś. Dwa wybuchy złości i kopnięcie w przedmiot w pobliżu nie sprawiają, że ktoś wypada autentycznie w swojej roli. Widziałabym go bardziej złowieszczego. Bardziej szalonego.

Był nijaki. Był ciężkostrawny. Młody, przystojny, szalenie inteligentny chłopczyk, który jednocześnie jest zły. Zabrakło jednak tego czegoś, co zazwyczaj mają źli bohaterowie Marvela.

Na koniec może jeszcze Michelle Williams, która wcieliła się w postać Anne Weying – dziewczyny Eddiego. Tutaj mam wątpliwości, bo początkowo mnie drażniła, później w ogóle jej nie było, a na koniec pozytywnie zaskoczyła. Postać w potencjałem, którego jeszcze nie pokazała. Myślę jednak, że w kolejnej części, którą już wyczuwam nosem, może pokazać na co ją stać – i na to liczę.

Co do pozostałych bohaterów, to poza laborantką, nie było nikogo konkretnego. Raczej tymczasowe postaci, które nie wniosły szczególnie wiele. Tak, Stan Lee też tam występuje i wzbudza więcej emocji, niż bohaterowie, którzy na ekranie byli częściej.

CO WIĘC JEST DOBREGO W VENOMIE?

Relacja Eddiego z tytułowym Venom’em. To, w jaki sposób ze sobą rozmawiają, to jak się „docierają”, to jak walczą ze sobą i to w jaki sposób zaczynają koegzystować. Od samego początku niejako przerażające, ale także zabawne. Rozterki, wątpliwości, strach, wzajemny – nie wiem czy tak to mogę nazwać – szacunek zdobywany z czasem i przywiązanie.

Uważam, że aspekt psychologiczny związany z relacją żywiciel-symbiant i dialogi pomiędzy tymi dwoma bohaterami, to główne paliwo tego filmu. Gdyby wyciąć ten wątek i zostawić całą resztę, to nie byłoby na co patrzeć. Venom jest niestety historią bez żadnej większej historii. To właśnie relacja Eddie-Venom jest tym, co napędza ten film i co sprawia, że dobrze się na niego patrzy.

Jedyne czego żałuję to tak mało scen związanych z ich relacją. Jeszcze mocniej skupiłabym się na tym aspekcie, bo biorąc pod uwagę, że film trwa niemal 2 godziny a przez pierwsze 30 minut niewiele się dzieje, główna akcja nie zaczyna się od razu w 30 minucie, to najfajniejszej części nie było aż tak wiele, jak bym sobie życzyła.

Venom (2018)

TAK BARDZO ZŁY VENOM…?

Venom to produkcja, która w wielu aspektach jest po prostu nieudana. Nie znam tej historii w pełni, więc nie odnoszę się do wątku ze SpiderMan’em, którego w tym filmie nie ma. Widzę jednak, że jest mrocznie. Wszystkie produkcje Marvela, z którymi miałam do czynienia były kolorowe, zakładam, że te, których nie widziałam, też takie są. Venom jest niejako monochromatyczny i zastanawiam się, czy w tym też kierunku Marvel pójdzie. Wiem też, że Venom to jedna z najbardziej krwawych postaci, więc dziwi mnie stworzenie filmu, który mogą oglądać dzieciaki. Może gdyby pójść w tym krwawym, mrocznym kierunku i zrobić z tego swego rodzaju sci-fi horror? Może wtedy byłoby lepiej?

Bo tak jak już wspomniałam, poza relacją Eddie-Venom, niewiele jest w tym filmie mięska, które sprawia, że film się podoba. Jest humor, są ciekawe, wciągające sceny, ale zabrakło tutaj porywającej historii. Bo albo wlecze się ona jak flaki z olejem i skupia na szczegółach, albo pędzi tak, że część wydarzeń odebrałam jak nagrane po łebkach. Dlatego właśnie początek filmu mnie znużył – tak wiem, trzeba wyjaśnić co jest grane – a później całkowicie się wciągnęłam i chciałam więcej wejścia w umysły bohaterów.

Zabrakło tej fazy przejściowej, kiedy Eddie nie może pogodzić się z tym, że ma w sobie symbianta i ma z nim koegzystować. Najpierw się opierał, otrzymał warunki na jakich mają funkcjonować i chociaż nie przypadły mu one do gustu, nagle zaprzyjaźnił się z Venomem i stworzyli zgrany team. Za szybko. Bez dramatyzmu.

No jestem zawiedzona.

CZY POLECAM?

Nie czuję się kompetentna, żeby polecać, albo nie polecać. Raz, że nie znam jeszcze za dobrze uniwersum Marvela, dwa, że nie znam dokładnej historii Venoma i jego zależności z innymi bohaterami uniwersum – w tym filmie ich po prostu nie było.

Jako laik mogę jedynie powiedzieć, że musicie zobaczyć, żeby sami ocenić. Sama bawiłam się całkiem przyzwoicie. Co prawda na tle innych produkcji Marvela, oceniam go jako jeden z najsłabszych filmów, ale nie zmienia to faktu, że bez nastawienia na kolejną świetną produkcję Marvela, całkiem dobrze się na filmie bawiłam i absolutnie nie żałuję poświęconego czasu.

Dajcie znać czy film oglądaliście, albo czy zamierzacie. Chętnie podsukutuję o fabule. Może znajdzie się ktoś, kto opowie mi o Venomie więcej, albo powie dlaczego powinnam bardziej polubić ten film, albo bardziej znielubić – zapraszam do komentowania! :)

Zostań ze mną na dłużej i bądź ze wszystkim na bieżąco:

Related Posts

E-book

Archiwum