Z reguły nie piszę na takie tematy. Nie wybieram sobie „świąt” w roku i nie piszę na temat każdego z nich, bo nie ma to też większego sensu, szczególnie że tych świąt jest bez liku. O tym dniu chciałabym jednak napisać, chociażby z racji tego, że dowiedziałam się o nim całkiem niespodziewanie – zapisując się do dietetyka! ;)

PIERWSZY KROK: DIETETYK

Od dłuższego czasu przymierzałam się do popełnienia takiego kroku, ale jestem osobą, która nie lubi i nie potrafi gotować i nie do końca jest na to gotowa. O ile śniadania i kolacje normalnie sobie przygotowuję, jeżeli mam na to ochotę (jeżeli nie, to po prostu nie jem – tak, wiem, niesamowicie zdrowo), o tyle w stosunku do obiadu jem to, co podrzuci mi mama – póki mieszkam z rodzicami mam ten komfort. W ubiegłym tygodniu mieliśmy w pracy tydzień zdrowia, w trakcie którego firma zapewniła nam konsultacje dietetyczne oraz masażystę. Co do dietetyka, a właściwie dietetyczki, Pauliny – udało nam się w biegu, bo każdy miał 20 minut na rozmowę, usiąść i porozmawiać. Paulina ile była wstanie w trakcie tych 20 minut mi przekazać, tyle przekazała, ale jest to zbyt mało czasu, szczególnie gdy człowiek boryka się z innymi przypadłościami zdrowotnymi i konsultacja jest troszkę bardziej wymagająca. Dziewczyna była na tyle ciekawa i tak fajne rzeczy mi przekazała, że postanowiłam się do niej umówić na wizytę. Dzisiaj. Jako, że uzyskałam dodatkową zniżkę na wizytę. Tym właśnie sposobem dowiedziałam się o tym, że dzisiaj jest światowy dzień walki z otyłością.

swiatowydzienwalkizotyloscia

Nie uważam siebie za osobę przesadnie grubą, ale nie lubię siebie i swojego ciała. Świetnie zdaję sobie sprawę z tego, że jest mnie zwyczajnie zbyt wiele. I nie jest mi z tym fajnie, choć na co dzień sprawiam wrażenie niesamowicie radosnej i zadowolonej osoby. Problem w tym, że wszelkie lęki i moja niepewność siebie bierze się z tego, jak wyglądam. I chociaż nigdy nie byłam za anorektycznym typem urody i nawet nie muszę zmierzać do jakiś „idealnych wymiarów” – czymkolwiek one są – zwłaszcza, że mam kochającego faceta, który mnie całkowicie akceptuje i nikt nigdy mi nie wyrzucił nic, na temat mojej „tuszy”. Mimo wszystko jednak chciałabym czuć się ze sobą lepiej, pewniej. Polubić to, na co patrzę codziennie w lustrze. Ale w sposób zdrowy.

KROK DRUGI: WALCZYĆ Z HASHIMOTO

Wielokrotnie wspominałam o tym na blogu, że od dłuższego czasu zmagam się z tymi dodatkowymi kilogramami przy czym problem w tym, że mam też problemy zdrowotne. Mówi coś komuś Hashimoto? No właśnie…
Uważam, że nie jem źle. Jem całkiem przyzwoicie i był okres, że ostro zapieprzałam na siłowni, ale poza tym, że wzmocniłam sobie pewne partie mięśni, nie zmieniło się kompletnie nic. Dlatego nie chcę się więcej katować, nie chcę się męczyć, płakać po nocach i wyrzucać sobie, że nie robię wystarczająco. Tym razem dam sobie szansę i zabiorę się za to kompleksowo. Zacznę od wizyty u dietetyka, żeby dowiedzieć się co mogę, czego nie, jak powinna wyglądać moja dieta i zacząć samej sobie przyrządzać do jedzenia to, co dla mnie dobre – a przy okazji może będę wstanie wreszcie wykarmić chociaż trochę swojego faceta, bo nabędę jakichkolwiek umiejętności kulinarnych! ;) Poza tym, w międzyczasie zrobię bardziej kompleksowe badania związane z moim Hashimoto, plus wybiorę się na kontrolę, bo minęło już pół roku od poprzedniej wizyty i podejmę leczenie, jeżeli będzie wymagane.

KROK TRZECI: KONIEC Z SIŁOWNIĄ

Na koniec zrezygnuję z siłowni. W sumie to już zrezygnowałam na początku września kiedy to wylądowałam w domu na 3 tygodnie na L4. Nie do końca powinnam i mogę ćwiczyć w sposób, w jaki robiłam to do tej pory. Zapytałam lekarza, który nie do końca się na tym znał i mogłabym sobie zrobić przez niego krzywdę, dlatego poszukam aktywności, która też mi się spodoba i która będzie dla mnie bezpieczna. Plus przyjemna dla mojego kręgosłupa, który wystarczająco cierpi od pracy siedzącej.

MOTYW DZIAŁANIA

Dlaczego to robię? Może nie powinnam tego mówić, ale robię to TYLKO dla siebie. Nie dla swojego faceta (no dobra, trochę też – wiecie kobitki jak to jest ;)), nie dla przyjaciół, nie dla rodziny, nie dla Kasi czy Krzysia, których mijam codziennie na ulicy. Dla samej siebie. Bo chcę być zdrowa, chcę czuć się ze sobą dobrze, chcę czuć się piękna i seksowna. Chcę wreszcie być sobą bez zastanawiania się w każdej sekundzie czy wszystko wygląda dobrze, czy coś gdzieś mi nie wystaje, albo czy przypadkiem nie przegapiłam czegoś w swoim życiu tylko dlatego, że poczułam niepewność związaną ze swoim wyglądem. Po co mam marnować czas? Jestem młoda, ambitna, wiem że mogę wiele osiągnąć, więc w jakim celu mam katować samą siebie? Czas zacząć się cieszyć sobą! I mam nadzieję, że za jakiś czas będę mogła pochwalić się Wam efektami i napisać jaki to był cudowny wybór! Was też do tego zachęcam, jeżeli czujecie to co ja – czym nas więcej, tym większa motywacja do działania! To jak? Któraś dołącza do mnie w walce o lepszą siebie? Dla siebie?!

Related Posts

E-book

Archiwum