Piąty sezon ulubionego serialu o diable, który przechodził szereg zawirowań i którego losy były szalenie niepewne. W kluczowym momencie fabularnym, stacja Fox postanowiła zakończyć jego produkcję. Na szczęście, Netflix pojawił się cały na biało i obiecał kontynuację. Wyprodukowali czwarty sezon, który nie dość, że spełnił wymagania fanów, został okrzyknięty najlepszym. Przyszedł nareszcie czas na kontynuację, która dała ogrom radości, ale jednocześnie smutku, prezentując zaledwie 8 odcinków.

Nie ma tego złego, jako że zaprezentowane 8 odcinków to zaledwie połowa piątego sezonu. Nagrania zostały przerwane w połowie finałowego odcinka, z powodu pandemii koronawirusa (zob. także artykuł: ile jeszcze potrwa ta cała pandemia…). Dlatego też, dzisiaj przychodzę z subiektywną opinią na temat sezonu 5A jednego z najbardziej zaskakujących mnie seriali. Czy warto było poświęcić kilka godzin życia i obejrzeć te osiem odcinków?

Lucyfer 5A – fabuła

Lucyfer powrócił do piekła. Wszyscy jego przyjaciele i bliscy zastanawiają się co się z nim dzieje i czy jeszcze kiedykolwiek go spotkają. I chociaż z ich perspektywy minęły zaledwie miesiące, czas w piekle biegnie kompletnie inaczej. Lucyfer spędza w nim tysiące lat. Nie zapomina jednak o Chloe i tworzy wokół siebie własne piekło, wracając do niej myślami.

Z pomocą jednego z „potępionych” uśmiadamia sobie co stracił. Nie chce jednak nikogo ranić. W końcu odszedł, żeby zapewnić im bezpieczeństwo. Stąd trwa w swoich pętlach, z własnymi demonami (dosłownie i w przenośni ;)). Szansę wykorzystuje nowo wprowadzony bohater, z którym wiąże się cały wątek fabularny piątego sezonu. Michał – znany nam lepiej jako archanioł Michał, który jednocześnie w historii jest bratem bliźniakiem Lucyfera. I choć jeden reprezentuje zastępy anielskie, a drugi jest władcą piekła, ich charaktery mogłyby świadczyć o odwróceniu ról.

Największy zgrzyt fabularny w piątym sezonie Lucyfera

Mam wrażenie, że wątek piekła nie został odpowiednio domknięty. Lucyfer jak poparzony z niego ucieka, zostawiając w nim Amenandiela. Ten ma go tymczasowo zastąpić na tym stanowisku. Wiem, że Lucyfer jest samolubny. Biorąc jednak pod uwagę to, że czas płynie tam inaczej, no nie zostawił brata w najlepszym położeniu. Pół biedy, bo to jednak Lucyfer. Zmierzam jednak do samego rozwiązania wątku o pilnowanie piekieł. Amenandiel tak po prostu staje w drzwiach i oznajmia, że problem został rozwiązany i wszystko jest w porządku. Serio? Tak istotny wątek, który zmienił bieg fabuły w czwartym sezonie i nakreślił jej początek w piątym zostaje zamieciony pod dywan?

Zabrakło mi tutaj pociągnięcia wątku. Konkretnego wyjaśnienia. Lepszego motywu działań. Z jednej strony widzę i rozumiem to połączenie wątków, które nastąpiło. Jednocześnie czuję mocny niedosyt i prztyczka w nos od scenarzystów, bo wybrali prostą drogę. Temat załatwiony. Koniec dyskusji. Przechodzimy do kolejnego wątku…

Najwięcej emocji w piątym sezonie Lucyfera

Najwięcej emocji w całej produkcji niesie finałowy odcinek, który przerwany został w kluczowym momencie i przyniósł sobą szereg znaków zapytania. Co wydarzy się z Maze, Michałem oraz Lucyferem i Amenandielem? Jakie emocje i wątki fabularne pojawią się w kontynuacji? Jakiego kształtu nabierze dalsza część historii? Ogrom emocji, ogrom rozpoczętych wątków, a także tych z bardzo dużym potencjałem na przyszłość. Do tego fantastyczne, zaskakujące sceny, od których nie można było odwrócić wzroku – jak ta z rozbitą przez Lucyfera szybą. Brawo!

Bohaterowie w serialu Lucyfer

To, co niezmiennie podziwiam i podkreślam jako walor serialu, to jego bohaterowie. Każdy z nich, ma odmienny, ale jednocześnie silny i świetnie nakreślony charakter. Każdy z nich zmaga się z własnymi demonami. Ma świetnie nakreśloną przeszłość i każdy z nich uczestniczy w bardziej, lub mniej istotnym wątku fabularnym.

Lucyfer sezon 5A - recenzja

Niezmiernie się cieszę, że w tej odsłonie, swoje pięć minut i bardzo dużo uwagi dostają drugoplanowi bohaterowie jak Amenadiel, Dan, Maze, Ella, czy Dr Linda. Każdy z nich już w poprzednich sezonach miał swoje 5 minut na błysk i wiemy o nich bardzo dużo. Jednakże, mimo kompletnie innego wątku głównego, dostajemy ich na ekranie bardzo dużo, mają możliwość się wykazać i ich wątki stają się kluczowe fabularnie odpowiednio się ze sobą przeplatając.

Maze „Mazikeen”

Szczególną miłością w tym sezonie otoczyłam Maze, która błyszczała na ekranie. Pociągnięto osobną linię fabularną, której przeznaczono wręcz osobny odcinek. Nowy Jork, rok 1946, cała historia przedstawiona w stylu noir. Robi niesamowite wrażenie pokazując aktorów w nowej, nieco też prześmiewczej odsłonie. Takiego odświeżenia trzeba było. Wielki ukłon w stronę twórców, którzy zrobili kawał naprawdę dobrej roboty.

Maze walczy z człowieczeństwem i próbuje je niejako odnaleźć. Na tapecie znajduje się jej brak duszy i wiele łzawych scen, niemniej Maze zyskuje ogromne pokłady sympatii i współczucia. Ostatecznie zmienia stronę, co jest do przewidzenia. Jej postępowanie w traumie, którą przeżywa jest jak najbardziej uzasadnione, dlatego ma dużo sensu.

Słodka Elle

Mamy też Elle, której poświęcono znacznie więcej uwagi, niż wcześniej. Mam też wrażenie, że to zaledwie zalążek do rozwoju jej postaci. Kontynuowany jest jej wątek do umiłowania bad boy’ów, choć dziewczyna jest niezwykle religijna. Jednocześnie, wchodzi w związek z przemiłym chłopakiem, który ostatecznie tak miły nie jest (tak, omijam spoilery ;)). Mam wrażenie, że kluczowym momentem jest rozmowa, kiedy dziewczyna słyszy, że widać w niej mrok. Jeżeli sezon 5b nie będzie kontynuować tej narracji i ewolucji tejże postaci wykorzystując w tym celu być może jakieś retrospekcje – w końcu Ella sama ciągle nawiązuje do tego skąd pochodzi, ale jeszcze nie usłyszeliśmy o szczegółach jej meksykańskiego życia – potraktuję to jako ogromną stratę i zaniedbanie.

Dr Linda

No i mamy cudowną Lindę, która zaskakuje mnie za każdym razem, kiedy pojawia się na ekranie. Tym razem nieco spokojniejsza, jako że spełnia się w roli małego człowieka. Twórcy postanowili jednak spuścić na widza bombę, która wybucha niczym atomówka i cudownie przeplata się z boleśniami Maze i jej wątkiem. Temat lekko zamieciony pod dywan w pewnym momencie, mam nadzieję, że także wyewoluuje w kontynuacji.

Jedno, co było lekko irytujące to fakt załatwiania wątków przez tę bohaterkę. Część problemów – czy to między Lucyferem a Chloe, czy to innych bohaterów jest tłumaczenia doświadczeniem psychologicznym Lindy i na tym tematy się kończą. Przez to Chloe w niektórych momentach robi się słodka do pożygu i tak wyrozumiała dla problemów z Lucyferem, że aż mdliło. Generalnie, rozumiem zamysł i cieszę się, że pewne problemy psychologiczne zostały w ten sposób ukazane, bo jest w nich drugie dno. Z drugiej strony, uczucia Chloe zostały niejako przez to odsunięte a ona sama stała się nijaka w pewnych scenach.

Michał

Jedyna postać, z którą miałam dość duży problem to Michał. Nie wiem czy to kwestia tego, że grany był przez Toma Ellisa, który rozkochał widzów w postaci Lucyfera, czy wątek nie został aż tak dobrze pociągnięty. Jednak wielokrotnie, oglądając wątki z nim w roli głównej miałam zgrzyt. Istnieje duża szansa, że druga część serialu tłumaczy pewne motywy i plan na tę postać, stąd aktualne wątpliwości. Jednakże, oceniając 8 odcinków, które miały swoją premierę, czuję bardzo duży niedosyt. Krzywo chodzący bohater, który wygląda jak ewolucja dzwonnika z Notre Dame, to nie jest to, czego oczekuję. Wątki nie do końca się też połączyły, ponieważ nie znamy konkretnego motywu i celu działań tej postaci.

Poprawność polityczna a Lucyfer

W Netflixowych serialach mam bardzo duży zgrzyt związany z poprawnością polityczną. Wspominałam o tym w kontekście chociażby Sabriny. W tym przypadku, muszę przyznać, że twórcy wyszli z twarzą. Zrobili najlepsze twisty fabularne jakie tylko mogli, żeby spełnić tę część zachcianek widzów.

W wątku powrotu do Nowego Jorku z 1946 roku, o którym już wspominałam, wprowadzili w żartobliwy sposób feministyczne wątki i równe traktowanie kobiet i mężczyzn. Pierwszy raz od długiego czasu, biorąc pod uwagę produkcje Netflixa, wręcz się uśmiałam i doceniłam, aniżeli czułam się poirytowana. Stąd też wielkie brawa dla scenarzystów, którzy odwalili kawał dobrej roboty.

Mój jedyny zarzut, który wywołuje salwy śmiechu, to wprowadzenie kluczowego bohatera, który wyjawia się z blasku i okazuje się, że jest… czarnoskóry. Nie odbierzcie mnie źle (specjalnie nie zdradzam o co chodzi, ponieważ nie chcę wprowadzać spoilerów), nie mam absolutnie nic przeciwko czarnoskórym bohaterom. Absolutnie nic. Jeżeli jednak, wprowadzamy go w celu zamknięcia ust pewnym walczącym społecznościom, które przekreślają setki lat podań, historii, sztuki itd., nie pozostaje mi nic innego, niż uśmiechnąć się pod nosem, a jednocześnie zasmucić, że żyjemy w czasach, w których idziemy z tym prądem, tylko po to, żeby w końcowym rozrachunku uniknąć zbędnych dyskusji i zarzutów.

Lucyfer 5A podsumowanie

Uważam, że sezon 5A pobił swoim wykonaniem, fabułą i głębią postaci wszystkie poprzednie. Bawiłam się przednio i choć bałam się tego, w jakim kierunku pójdzie i przerażał mnie każdy, kolejny wątek, w ostatecznym rozrachunku obejrzałam kawałek naprawdę dobrego, wciągającego kina. Postaci ewoluowały na kolejny poziom, choć pojawiały się zgrzyty, jak z Michałem czy czasem zbyt wyrozumiałą i „psychologicznie pozytywnie nastawioną” Chloe. Jednakże, w ogólnym rozrachunku, każda z kluczowych postaci została rozbudowana i zyskała nowe życie w serialu.

Lucyfer sezon 5 to szalenie udana produkcja. Czekam na kontynuację z niecierpliwością, licząc że mnie w żaden sposób nie zawiedzie. Jeżeli będzie ona równie udana, będziemy mogli mówić tu o świetnym przejęciu serialu przez Netflix. Nie tylko utrzymał on poziom, ale przeniósł produkcję na wyższy poziom.

Na koniec chciałabym jeszcze dodać, że ścieżka dźwiękowa w serialu wymiata i dodaje mu dodatkowego smaku i klimatu. Kawał naprawdę dobrej roboty!

.

Przeczytaj także

Wiedźmin – serial Netflix (2019)
Joker (2019)
5 powodów, dla których warto obejrzeć Dom z papieru
Nie czytasz Olgi Tokarczuk? – Zrób z siebie idiotę!

Related Posts

E-book

Archiwum